Press "Enter" to skip to content

Niedyskretny urok czarnej fali
Z DARKIEM RUNDKIEM [HAUSTOR] ROZMAWIA PETAR JANJATOVIĆ [1981]

Źródło: znalezione na blogu-perełce strazarni-lopov.blogspot.com, który opublikował skany wywiadu opublikowanego przez “Džuboks”
Autor: Petar Janjatović
Data publikacji wywiadu: 1981
Przekład: oh/2018
Uwagi w [kwadratowych nawiasach] dodano w tłumaczeniu

Powiązane teksty na stronie: Wiara w zawartość (wywiad, 2000)

Dalsza lektura: milion Haustorowych utowrów na YT i w innych miejscach – w kontekście tego wywiadu warto przede wszystkim sięgnąć po wcześniejsze utwory z albumu zatytułowanego “Haustor”

Darko Rundek (ur. 1956) to muzyk, autor tekstów, reżyser, aktor. W latach 80. frontman zespołu Haustor; od lat 90. występuje pod własnym nazwiskiem, współpracując z różnymi muzykami pojawiającymi się u jego boku jako Cargo Orkestar, Cargo Trio, Ekipa. Mieszka to tu, to tam – kiedyś bardziej w Paryżu, teraz zdaje się głównie między Zagrzebiem a Bračem.

O Haustorach słyszę od miesięcy. Kipa, mój kolega z Zagrzebia wciąż śpiewa „Nie jestem piękny, ale mam piękne ciało, a i zawód niezły”. I wyje: „Deutsche Mark, Deutsche Mark!”. Po festiwalu w Suboticy pojawiają się piękne wieści: na koncercie z [Prljavim] Kazalištem w Domu omladiny zespół pokazał się z najlepszej strony.

A potem słyszę, że w zagrzebskim wydaniu Nedeljno popodne [program telewizyjny] zgodzili się pojawić tylko pod warunkiem, że ich występu nie wyreżyseruje Anton Marti. Sami chcą siebie reżyserować. I nagle cały Belgrad brzęczy o zamieszaniu, które zrobili w lokalnym wydaniu tej emisji. Nieoficjalnie mówi się o wygnaniu zespołu z telewizji.

A całe miasto śpiewa o dziewczynach w letnich sukienkach. W niedzielę rano, kiedy na Diskomerze [radiowa lista przebojów, istnieje do dziś] Studia B spacerują jędrne ciała tych właśnie dziewcząt, dzwoni do mnie Vesna K., koleżanka z Zagrzebia, i mówi: „Właśnie wylądowałam w Belgradzie z Haustorami, czekają na ciebie w telewizji, gdzie nagrywają jakiś Pop Expres”. Zatem rozmawiamy: Darko Rundek – wokalista, czasami gitarzysta i mim grupy i ja, podczas gdy pozostali członkowie zespołu raz po raz coś do naszej rozmowy dorzucają albo piją piwo w pobliskiej Laście.

PETAR JANJATOVIĆ: Pojawiacie się z dość kabaretowym typem muzyki. Patrzę na was i odnoszę wrażenie, że jesteście nieformalnym kolektywem, grupą przyjaciół, którzy dobrze się razem bawią i w ramach tej zabawy postanowili robić muzykę. Mam rację?

DARKO RUNDEK: Inaczej to by nie zagrało. Tak naprawdę wszystko zaczęło się jakieś pięć lat temu. Dla zabawy basista, ja i jeszcze kilku innych gości uformowaliśmy grupę, którą nazwaliśmy Komuna. Woziliśmy się z tym, że ważna jest dla nas tylko dobra zabawa, granie i bycie razem. I tak się wygłupialiśmy jakieś dwa lata, cieszyło nas to. Nie powołaliśmy do życia prawdziwej komuny, nie zamieszkaliśmy razem, więc muzyka była wynikiem i wyrazem naszej przyjaźni. Kiedy przyszło do założenia prawdziwej komuny, rozstaliśmy się. Nie mieliśmy odwagi zdać się na ekonomiczną niepewność, odciąć pępowinę.

Dylematy okresu dorastania?

Kiedyś relacje z rodzicami rzeczywiście bardzo mnie męczyły, odczuwałem jakby mnie oni posiadali na własność. Teraz widujemy się rzadko, a kiedy już się spotykamy, to zawsze wcisną mi jakiś pieniądz, z tym że to nie jest kupowanie, bo niczego nie chcą w zamian. Więc widzę się z nimi, a przy okazji i coś zarobię.

A z zespołem?

Nie, z zespołem nie tylko niczego się nie zarabia, ale dodatkowo traci się pieniądze. Zarobkowo robię coś w związku z tą moją reżyserią.

Jakiego typu reżyserię studiowałeś?

Teatralną.

Rzeczywiście, zauważyłem, że w waszej muzyce jest wiele teatralności. To wrażenie na pewno potęguje pantomima, którą wykorzystujesz podczas występów, ale tę teatralność czuję też na nagraniach – wasze kompozycje przypominają mi teatralne songi.

Nie zgadzam się. Utwory brzmią może nieco teatralnie, ale to dlatego, że śpiewam je właśnie ja. Piosenka, która zamyślona jest jako pewna harmonijna, melodyczna i tekstowa struktura przechodzi przez mój filtr i niektóre elementy się temu filtrowi podporządkowują. Jednak sceniczność naszych utworów nie jest dla nas wartością prymarną.

Jak bardzo twoje wykształcenie wpływa na pracę grupy?

W bardzo niewielkim stopniu. Ludzie mieszają te sprawy w gazetach, co mnie irytuje. Na siłę szukają dziwactw czy ekscentryzmów u osób, które pojawiają się publicznie. Pasuje im, że zbuntowany rocker jest dobrym studentem albo, że Sladjana Milošević to matka i wzorowa gospodyni. Zakładają, że lektura takich opowieści przypadnie do gustu innym gospodyniom.

Myślę wręcz, że byłbym lepszy w tym, co robię z zespolem, gdybym nie studiował reżyserii. Jedno z drugim nie ma wiele wspólnego. Uczyłem się reżyserować w pewnym zamkniętym, teatralnym środowisku, które nie ma nic wspólnego z pantomimą, które nie widzi niczego poza samą sceną, które nie uczy budować kontaktu z publicznością i jest pewnego rodzaju sztuką dla sztuki.

A skąd się wzięło twoje zainteresowanie pantomimą?

Zaczęło się od festiwalu młodego teatru, który odbywał się w Zagrzebiu do 1974 lub 1975 roku. Wydarzenie skupiało najciekawsze inicjatywy i nurty pojawiające się w nowym, młodym europejskim teatrze. Studiowałem wtedy literaturę, chodziliśmy na festiwal całą uniwersytecką ekipą, a ja pisałem potem jakieś recenzje do gazet. Te festiwale znaczyły dużo więcej dla kształtowania się mojego myślenia scenicznego niż późniejsze studia.

Jak długo byłeś redaktorem kulturalnej rubryki gazety „Studentski list”?

Cztery i pół numeru. Nie mogłem znaleźć współpracowników, więc męczyłem się, próbując sam wypełnić kolumny. To nie był dobry czas. Najpierw podział między „Poletem” i „Studentskim listem”, potem pierwszeństwo zdobył „Polet” [oba były czasopismami studenckimi, „Polet” wydawało Chorwackie Stowarzyszenie Socjalistycznej Młodzieży], a ja wpadłem w to całkiem przez przypadek, nie byłem częścią żadnej dziennikarskiej ekipy, żeby móc to wszystko jakoś zorganizować. Pisałem o młodym teatrze, o tym, co najlepiej znałem.

Kiedy napisane zostały kawałki, które teraz gracie? Wasze kompozycje nie mają wiele wspólnego z generalnym brzmieniem nowej fali. Ale w sensie atmosfery i tekstów, to jest nowa fala – choć ja chętniej określiłbym waszą działalność jako czarną falą.

Ludzie nigdy by w tę czerń nie uwierzyli, gdyby nie poszli na nasz koncert. Ci, którzy znają nas tylko z radia, które puszcza Devojke u ljetnim haljinama pomyśleliby raczej, że jesteśmy taką różową falą. A większość piosenek jest dość stara. Mają po dwa, trzy lata.

Czekałeś na pojawienie się czegoś takiego jak nowa fala, żeby móc dosiąść jej grzbietu?

Nie czekałem, sama przyszła. To, co robimy teraz, robiliśmy i wcześniej, tyle że mniej profesjonalnie i z mniejszym doświadczeniem. Osiemnaście miesięcy temu graliśmy po raz pierwszy, to było na Wydziale Filologicznym [Uniwersytetu w Zagrzebiu], potem przyszły koncerty po jakichś studenckich imprezach, za grosze. Byliśmy supportem w Lapidarium. Wcześniej robiliśmy mniej więcej to samo, co dzisiaj, tyle że teraz mam więcej śmiałości, bo już wiem, jak to wszystko wygląda w kontakcie z publicznością.

Czy w kwestii pisania tekstów też coś się zmieniło, nabrałeś większego luzu, pewności siebie?

Nie, ta nowa fala niczego mi nie… choć w zasadzie może jednak… W pewien sposób ten ruch nas ośmielił. Myśmy robili swoje jeszcze zanim nowa fala pojawiła się jako rodzaj mody, trendu. I w końcu jakoś tak wyszło, że jesteśmy młodą grupą, która nagle się wybiła na pierwszy plan, choć przecież wcale nie jesteśmy młodym zespołem, a i muzycznie brakuje nam profesjonalizmu, co zresztą nie jest dla nas szczególnie ważne. Męczymy się ze wzmacniaczami. Próbownię mamy w przestrzeni Kugla glumište [zagrzebski Studentski centar był w latach 70. i 80. siedzibą grupy teatralnej Kugla glumište], zimą gramy tam w temperaturze spadającej poniżej zera (proszę, trochę socrealizmu).

Jeszcze coś – uważam, że kiedy mówimy o rocku, to ważna jest kwestia wykształcenia. Nie mam na myśli jakiejś szkoły, dyplomu, ale moim zdaniem, żeby grać trzeba się zajmować szeroko pojętą kulturą, wiedzieć coś o teatrze, o filmie, o literaturze. To ważne, aby człowiek mógł się jakimkolwiek rodzajem muzyki zajmować w sposób kompetentny. (Co by na to powiedział Milić Vukašinović?)

Masz jakieś 24-25 lat. Zawsze mnie interesowało, co w chłopięcym wieku robili ci, którzy się nagle objawiają światu jako dorośli mężczyźni. Znasz te historie o sławnych pisarzach, którzy do trzydziestego roku życia wytwarzali kierpce albo podróżowali po świecie, a potem nagle pojawiają się ze zbiorem opowiadań albo powieścią, która wszystkich zwala z nóg. Co cię kształtowało zanim pojawiłeś się w świecie rocka?

My naprawdę nie jesteśmy rockerami w klasycznym znaczeniu tego słowa. Choć nie uważam, żeby to było kryterium wartościujące, to jednak nie jesteśmy ani tak agresywni, ani też tak młodzi, żeby się mieścić w tym, co się zwykło nazywać rockiem. Mamy własną muzykę i ona jest pewnym wydarzeniem, atrakcją, pewnego rodzaju przedstawieniem.

A odpowiadając na twoje pytanie, to ja się w swoich wczesnych latach trochę błąkałem. Zresztą, może ten postulat edukacji, o którym wspomniałem wcześniej, jest jakiegoś rodzaju projekcją, bo sam przeszedłem pewną drogę edukacji i teraz twierdzę, że inni powinni zrobić to samo. Początkowo wbiłem sobie do głowy, że muszę zostać pisarzem, więc pisałem. Potem pracowałem w pismach „Polet” i „Studenstki list”, ale to szło mi dość opornie. Istniała we mnie energia, potrzeba wyrazu, dla której jednak nie znajdowałem odpowiedniego medium. Może i muzyka nie jest jeszcze tym medium, ale myślę, że mam w sobie niezaprzeczalną dozę aktorstwa, że to jest ten kanał poprzez który mogę siebie wyrazić.

Kto w grupie komponuje?

Głównie Srđan [Sacher], basista, a teksty najczęściej piszę ja. (Srđan jest mi bardzo dobrze znany. Przypominam sobie, że podobny jest do aktora Milana Srdoča i od razu czuję do niego sympatię.)

Dobrze, skupmy się na kompozycji, którą „mili słuchacze” znają najlepiej, czyli Moja prva ljubav (tu z połowicznym tylko sukcesem naśladuję głos radiowego spikera).

Srđan napisał i tekst, i muzykę do tej piosenki.

Irwin Shaw napisał opowiadanie zatytułowane Dziewczyny w letnich sukienkach, a jego klimat przypomina ten z piosenki.

(Darko Rundek krzyczy) Srđan, tyś jakiegoś Shawa skopiował?!

(Srđan kręci głową na nie – nie zna tego opowiadania. Mówi, że sprawdzi w domu. W tym miejscu wszyscy zaczynają wykrzykiwać: „Znaczy, że masz w domu tę książkę?!”)

Tekst tej piosenki wprowadza zamieszanie, wszyscy próbują go rozszyfrować.

SRĐAN SACHER: Teraz zapytasz mnie pewnie co znaczy ten olej na wodzie…

Nie, ale zapytam cię o ten fragment: „moje miasto dziś wieczór zyskało port”, jakoś – zgodnie z fallusową logiką – chciałoby się powiedzieć, że to statek dotarł do portu?

SRĐAN SACHER: W następnej piosence zaśpiewalibyśmy: pociągi wjeżdżają w tunel albo każdego ranka burzy się wieże na mojej ulicy.

Miałem wrażenie, że ten tekst nie ma większego znaczenia, ze jest zbiorem niepowiązanych ze sobą wrażeń.

SRĐAN SACHER: Bo tak jest.

DARKO RUNDEK: To nieprawda, że tekst nie ma większego znaczenia. Po prostu nie należy go w ten sposób interpretować. Tekst jest poezją. Miałem profesora, który badał współczynnik osobliwości. Miał tabelę i sprawdzał jak bardzo oddalona jest jedna metafora od drugiej – to jest osobliwość. W ten sposób badał który wiersz jest lepszy, który gorszy, to bez sensu.

Dlaczego włączyliście sekcję dętą do zespołu?

Od początku, kiedy myśleliśmy o zespole, nie chodziło nam stricte o powołanie do życia formacji rockowej. Bawiło nas, że będziemy mieli w zespole jakieś dudy, piszczałki, gęśle, harmonijki. Srđan jest na etnologii i w ramach studiów nauczył się co nieco o tych instrumentach, no, przynajmniej wie jak się nazywają. Dzięki temu jego podejście do muzyki jest nieco inne niż jakiegoś gitarzysty-samouka, który zaczął od trzech akordów (jak na przykład Rundek). W domu ma sitar, na którym uwielbia grać, to jest jego dalekowschodnia muzyczna jazda. Wszystko to daje możliwość wzbogacania dźwięku – wzbogacania, a nie tylko dekorowania. Ta wiedza umożliwia inną pracę z dźwiękiem, a trąbki to jest minimum tego, co chcielibyśmy tu robić.

Jako nieformalny kolektyw, dla którego muzyka wciąż jest zabawą możecie wybierać – iść wytartą ścieżką albo zaproponować coś nowego.

Istnieje rodzaj muzycznego napięcia w zespole. Pod wpływem muzyki, której słuchamy, nasze – nazwijmy je tak – artystyczne podejście zaczęło ustępować oczekiwaniu, żeby skomponować piosenkę, która poza tym, że nadawać się będzie na scenę, to jeszcze będzie miała większy potencjał dotarcia do słuchaczy.

To, co nas różni od innych zespołów, przynajmniej w kwestii generalnego podejścia, to jest robienie muzyki dla samej muzyki, z potrzeby, z chęci, z dążenia do tego, żeby robić muzykę pełną warstw, czyli będącą czymś więcej niż produktem, który się kręci w radio. Tego się trzymamy i będziemy trzymać. Ale istnieje ciśnienie, żeby robić muzykę, która kokietuje ze statusem produktu. Jest w nas jakiś dylemat. Teraz poznajemy mechanizm organizowania koncertów, wydawania albumów. Poznajemy ludzi, którzy robią na tym wszystkim biznesy, mimo że nie mają pojęcia o szlachetności muzyki, nie rozumieją, że to znacznie więcej niż tło do wstawania rano albo mycia samochodu. Oni służą się różnymi rodzajami hipokryzji i społecznych euforii, z którymi chcą powiązać muzykę. I tak produkuje się hity, skandale, materiały dla prasy.

W krótkim czasie staliście się w Belgradzie grupą kultową. Trochę tu występowaliście, teraz wprawdzie was nie ma, ale wciąż się o was mówi; zaskoczyliście, kiedy podczas koncertu Kazališta publiczność skandowała waszą nazwę nawet, kiedy Kazalište już grało.

Myślę, że bycie grupą kultową tworzy świetną sytuację: dzięki temu statusowi ludzie obserwują nas z większą uwagą i mniejszym sceptycyzmem.

(Włącza się jeden z trębaczy, którego imienia niestety nie znam:) Wyjaśnię ci, jak to się stało, że tak dobrze nas przyjęto przy okazji koncertu Kazališta. Na festiwalu w Suboticy zrobiliśmy imprezę, podczas której młody VD [Ivica Vdović], bębniarz Šarla [akrobata], rozbił okno, a potem Darko zjadł z majonezem szkło z tego rozbitego okna. To zachwyciło wszystkich, więc i Šarlo, i Idoli, i [Električni] Orgazam mówili potem o nas w Belgradzie i stworzyli jakąś pozytywną psychozę.

Darko, w jednym z wywiadów znalazłem informację, że największy wpływ na kształtowanie się twojej wrażliwości muzycznej miały festiwale w Zagrzebiu i Opatii [najprościej jest wytłumaczyć ich fenomen porównaniem z wczesnymi odsłonami festiwali w Sopocie i Opolu] w latach 1964-1969. Mógłbyś wyjaśnić, co miałeś na myśli?

To proste i dziwi mnie, że ludzie są zaskoczeni. Mówimy o czasie, w którym poszedłem do podstawówki, potem do gimnazjum. Najokrutniejszy okres pokwitania. W tym czasie głównie przesiadywałem w domu. W sobotę rozpoczynał się festiwal i to się przetwarzało w taki prawdziwy rodzinny rytuał. Mama piekła lepinje – wiesz jak wyglądają takie lepinje: ciasto robisz jak na chleb, a kiedy się ono trochę uniesie, to dajesz olej. Ojciec przygotowywał szprycer i mieliśmy ucztę podczas oglądania transmisji. Oczywiście z uwagą śledziliśmy też prywatne życie festiwalowych gwiazd: kto przyjechał z Arsenem, kto z Gabi, tam Kalođer, a ta biedaczka jakoś nie grzeszy urodą…

W wywiadzie mówiłeś o wpływach muzycznych, a teraz wymieniasz poboczne kwestie.

To wcale nie są kwestie poboczne, bo wszystko, co oglądasz w tego typu atmosferze staje się a priori ważne. Wszystkim tym nasiąkasz. Nic innego nie przyciąga twojej uwagi. Wszyscy tu są i „aaaa, kto zwycięży?”. To jeszcze nie był czas tra-la-la szlagierów. Mówimy o świecie, który rozumiał walor artyzmu, świecie, na który wpływ miała hollywoodzka muzyka, jazzowanie. I kiedy Lola Novaković płakała, moja matka też płakała. To była dość miękka muzyka, strawna, miała w sobie blask jakichś dalekich stron, miała w sobie rys tych białych bzów, panienek w białych sukniach…

Połyskiwał w niej jakiś gwiezdny pył. Czy któreś z piosenek pamiętasz do dziś?

Tak. Mirno teku rijeke, Julijana. One mi zostały jako wyczulenie na pewien rodzaj brzmienia, miękkości w muzyce. Z tamtych czasów wyniosłem poczucie, że muzyka powinna prowokować jakiś dystans, że nie powinna być tu, nie powinna mówić o rzeczach banalnych, prostackich, co później stało się trendem.

Mam wrażenie, że i u was jest sporo miękkości, o której wspomniałeś…

No, nie wiem. To, co słyszałeś na koncercie nie jest szczególnie miękkie.

Ale jeśli porównam was z Filmem, Kazalištem czy Azrą, to wychodzi na to, że oni są jednak dużo ostrzejsi.

My nie jesteśmy jakoś szczególnie owładnięci nową falą, której ton jest rzeczywiście dość twardy. Srđan muzycznie dorastał przy Beatlesach. Nie mogliśmy się ściśle identyfikować z reggae i ska, potrzebowaliśmy poczucia, że mamy przestrzeń, że możemy marzyć. Jakiejś erotyki brakowało nam w tej muzyce, w której był albo czysty seks – raz-dwa i zdzieram z ciebie ubranie – albo zrozumienie dla dogmatyczności w podejściu do tekstu i muzyki.

Dlaczego tak długo czekaliście na jugosłowiańską rozpoznawalność?

Nie czekaliśmy, po prostu nie byliśmy gotowi pchać się w to wszystko. Kiedy już zaczniesz, znaczy, że jesteś gotowy czasami kogoś wykiwać, czasami rozpychać się łokciami. Jest w tym wszystkim coś z poniżania, namolności, żebraniny, przekupstwa, wciskania się komuś w tyłek. Mam wrażenie, że to niemal zasada w naszym regionie. A to się nie opłaca. Nie twierdzę, że jesteśmy kompletnie bezkompromisowi, ale jednak nie postępujemy w ten sposób.

A wasze pojawienie się w belgradzkim Nedeljom popodne? Powiedziałeś mi wcześniej, że ten twój palec w telewizji to fatamorgana i że o tym też możemy rozmawiać [mowa o skandalu, który Rundek wywołał podczas występu w belgradzkiej telewizji, rzekomo pokazując do kamery środkowy palec]. Co miałeś przez to na myśli?

Po pierwsze, ten palec to było coś, o czym sam usłyszałem po emisji. Kiedy wyszedłem ze studia, pojawił się jakiś człowiek z brodą i zapytał, co znaczył ten palec. Jaki palec? A on na to „pokazałeś fiuta całemu Belgradowi”. Mówi o tym geście i pokazuje go. Ja kompletnie nie byłem świadomy, że zrobiłem coś takiego. To, co mówię i robię nie ma żadnego związku z jakąś prymitywną i banalną lubieżnością charakterystyczną dla niewyżytych pijaków i sfrustrowanych typów. To plugawe i głupie znajdować w systemie moich znaków te, które do nich nie należą. Wymyślałem tę moją pantomimę jako spacer brzegiem morza i oglądanie się za dziewczynami. Może przez przypadek przytrzymałem ten jeden gest, ale nie miał on znaczenia, które nadali mu ludzie, bo to znaczenie nie jest częścią mojego języka scenicznego i mojego myślenia. Jeśli ktoś to zobaczył w taki sposób, to znaczy, że zaprojektował na mnie swój własny system znaków. Jeśli oni w tym geście zobaczyli pokazywanie komuś fiuta, znaczy, że coś takiego właśnie w pierwszej kolejności zawsze widzą. To jest ich selekcja znaków. Oni na mnie zaprojektowali swój priorytetowy znak. Po drugie, powiedzieli, że ten znak skierowany był przeciw Belgradowi. To znaczy, że istnieje utajona paranoja miejscowego kompleksu szowi-nacjo, o którym się dużo milczy, ale który ma stałe miejsce w głowach. Słyszę o tym i w Zagrzebiu, i w Belgradzie, i bardzo mi przykro z tego powodu. A najbardziej przykro byłoby mi gdybym został z tym powiązany. Wiem, że takie interpretacje charakterystyczne są dla społeczeństwa patriarchalnego i że z jego powodu lubieżność i seksualność usuwane są ze środków masowego przekazu w imię jakiegoś puryzmu, nad którym również należałoby się zastanowić. A kiedy dużo jest prostactwa, wtedy i puryzm staje się silny. Wokół fenomenu tego mojego palca mogłaby się osnuć cała opowieść o mentalności, telewizji, fałszywej otwartości, o psychozie zakłamanego politycznego i społecznego morale.

Nie oglądam Nedeljno popodne, więc i waszego występu nie widziałem, ale zdziwił mnie ten cały „skandal”, który wywołałeś, a o którym potem wszyscy opowiadali. Takie tanie, niskie prowokacje nijak mi nie szły z klimatem waszego zespołu.

Słuchaj, nigdy żaden poeta nie miał obowiązku objaśniać własnych wierszy. W ten sposób chyba żaden aktor nie musi objaśniać improwizacji czy interpretacji tekstu. To co ja robię staje się rodzajem wspólnego dobra, informacja, która ode mnie wyszła podlega wszelkiego rodzaju tłumaczeniom. I gdybym ja ją wyjaśniał, zabrałbym jej wszystkie inne wyjaśnienia i dał swoje – osierociłbym ją. Każdy, kto ma choć odrobinę wrażliwości, zrozumie, że tu nie chodzi o banały, które mają związek z pokazywaniem środkowego palca.

Naciskam na ten wątek, bo wiem, ze spora część publiczności uzna, że wycofujesz się ze strachu przed konsekwencjami albo że zrobiłeś to świadomie i teraz wykorzystujesz całą tę historię, żeby budować image grupy.

To mówi tylko o ich sposobie czytania całej sytuacji i stanie świadomości. To wszystko dzieje się obok mnie. Nie powiem, że brzydzę się tego, że mi się to nie podoba, bo mnie to po prostu nie obchodzi.

Po tej emisji poszliście do kawiarni na Sawie, na Brodarac…

Tak, zaprowadziła nas tam jedna ekipa z Belgradu, którą poznaliśmy na Lošinju, żeby nam pokazać miejsce, które, jak oni mówią, nie zostało jeszcze odkryte.

Od nich właśnie słyszałem twoje najświeższe dementi w związku z tym rzekomym gestem. Zastanawia mnie, czy ich również męczyła jakaś psychoza w związku z tą feralną emisją.

Faktycznie, było coś na rzeczy. Myślałem, że ten sposób widzenia mojego palca był w pierwszej kolejności paranoją ludzi z telewizji. Ten prowadzący… jak on się nazywa… Marko Janković sypał sobie głowę popiołem przed publicznością, byleby zaznaczyć, że telewizja nie ma z tym nic wspólnego. W ten sposób tylko wszystko podbili, zwrócili uwagę na ten gest. I ludzie, którzy go nie widzieli o wszystkim się dowiedzieli i ostatecznie wyszło na to, że jednak każdy to widział i wszyscy wiedzą, co to było.