Źródło: znalezione na portalu bosonoga.com, ale tekst oryginalnie ukazał się w magazynie “Džuboks”
Autor: Miladin Lazović
Data publikacji oryginału: jesień 1985
Przekład: oh/2018
Uwagi w [kwadratowych nawiasach] dodano w tłumaczeniu
Dalsza „lektura”: mnóstwo utworów można znaleźć na YT, a wśród nich koncert EKV w Domu Omladiny (1989) – Ekaterina znana była ze swoich występów na żywo, więc jest możliwość sprawdzenia dlaczego; archiwalny, choć nie wiem, z którego roku, cykl dokumentalny poświęcony Ekaterinie (Serbian only!) – pierwsza część, druga część, trzecia część, czwarta część.
Milan Mladenović (ur. 1958, zm. 1994) był muzykiem, autorem tekstów, frontmanem zespołu Ekaterina Velika, wcześniej związany z zespołami Limunovo drvo i Šarlo akrobata. To jedna z najważniejszych postaci jugosłowiańskiej nowej fali, a współtworzona przez niego EKV była jedną z najznakomitszych grup kończącej się Jugosławii – dziś zespół posiada status kultowego.
Link do dedykowanego wpisu na Fb
Katarzyna Wielka to rosyjska caryca, córka rosyjskiego księcia o długim nazwisku [error: książę o długim nazwisku pochodził z niemieckiego rodu]. Po tym jak pozbyła się męża przez trzydzieści siedem lat z sukcesem dławiła wszystkie bunty wieśniaków, a intelektualistów wysyłała do syberyjskich sanatoriów. Pruski król i austriacki cesarz byli jej posłusznymi sługami i nazywali Wielką lub też Semiramidą Północy. W encyklopediach nie przeczytacie o tym, jak skończyli jej kochankowie [nazwa zespołu, EKV, pochodzi od słów Ekaterina Velika, czyli Katarzyna Wielka – stąd ten wstęp].
Jak mam pozostać taki sam, jak zmianą uchronić się od zmiany.
Z piosenki Modro i zeleno [Niebiesko i zielono]
Jeśli muzykę odczuwasz od pięty do palca u nogi, w rytmie wyznaczanym przez perkusję, Ekaterina Velika najprawdopodobniej nie będzie twoim pierwszym wyborem. Jej dźwięki uderzają prosto w głowę, dokładniej między uszy, a potem trochę w prawo (Milan powiedziałby, że w żołądek – centrum wszystkich emocji).
Najnowszy album Ekatriny Velikiej pojawił się już kilka miesięcy temu, a mimo to do dziś jest jedną z płyt, które media grają najchętniej. Tym albumem Milan Mladenović – niegdyś cichy, pozostający w tle człowiek, następnie frontman Šarla [mowa o zespole Šarlo akrobata, który współtworzył M.M.] – ostatecznie potwierdził swój status jednego z najświeższych i najbardziej interesujących autorów tutejszego rocka.
Rozmawialiśmy kilka dni przed rozpoczęciem wielkiego tournée Ekateriny po czterdziestu miastach Macedonii, Serbii, Wojwodiny i Bośni, a wokół nas krążył tylko wnoszący gitary Švaba (basista w pierwszym składzie Kateriny II, a dzisiaj basista zespołu Električni orgazam).
M. LAZOVIĆ: Począwszy od zespołu Limonovo drvo [pierwszy zespół, w którym grał M.M.] tym, co charakteryzuje twoją pracę jest ciągły pęd ku zmianie.
MILAN MLADENOVIĆ: Już od czasów Šarla mówię, że należy się zmieniać – zmieniać w stosunku do swojego obecnego kształtu, obecnej formy. To jest stały proces, którego nie należy dławić, szczególnie w muzyce. Ludzie inspirują mnie do pewnej symbiozy, która poprzez określony nastrój może się urzeczywistnić przy spotkaniu kilkorga osób. Šarlo był produktem takiej symbiozy. Gorączka trzech wariatów, którzy się wcale ze sobą nie zgadzali. Ja, VD i Koja nie byliśmy jednogłośni i dlatego Šarlo był zespołem pełnym wewnętrznych napięć i rozdarcia, który szedł jednocześnie w trzech różnych kierunkach. Ta eksplozja częściowo wynikała z naszej młodości i ekscytacji tym, że spotkaliśmy kogoś, kto posiada energię podobną naszej. W tym sensie nie chodziło wcale o takie samo rozumienie muzyki, relacji międzyludzkich, nie o to, żeby tak samo myśleć o społeczeństwie, miłości…
Šarlo w ogóle był produktem konfliktu ludzi pełnych energii, którzy pragnęli tę energię wypchnąć na zewnątrz i dlatego podobny był do jakiejś bestii, do histerycznego psa, którego gonią lisy. Graliśmy wszystko, co nam wpadało do głowy i pragnęliśmy rozbić kanon piosenki popowej, kanon wygody słuchania lekkiej muzyki, rymowanych tekstów o z góry określonych znaczeniach. Chcieliśmy być oryginalni, mocni i chcieliśmy przywalić.
Ale istniał też bardziej melodyjny Šarlo. Piosenka Ona se budi [Ona się budzi] ze swoją narracyjnością jest atypowa również dla twoich późniejszych utworów.
Interesowały mnie różne rzeczy, dlatego Ona se budi nie jest charakterystyczna dla Šarla. Reggae było w modzie,więc i myśmy je grali. Typowe były piosenki Ljubavne priče [Historie miłosne], Pazite na decu [Uważajcie na dzieci]…
Pojawienie się melodyczności w takich piosenkach jak Problem czy Samo ponekad [Tylko czasami] jest wynikiem przypadku oraz po części wysiłku, który Vd i ja włożyliśmy, żeby nagrać płytę i żeby zmienić na niej klimat dźwiękowy, bo Koję interesowała – co teraz wyraźnie widać – tylko agresja wyrażana dźwiękiem. Taki jest jego sposób myślenia.
To była po prostu dziwna muzyka, dlatego trudno mówić tu o kompromisach; Vda interesował jazz, słuchał Zappy, Corei i grał z ogromną swobodą, podobnie jak Koja. A ponieważ już miałem perkusistę i basistę, którzy grają co im wpadnie do głowy, gdzie się nijak noga i bas nie schodziły – a to stanowi przecież podstawę 90% światowej produkcji – gitara rytmiczna musiała pilnować, żeby się wszystko nie przetworzyło w jakąś free-jazzową, punkową improwizację.
Publiczność, która przychodziła posłuchać Ona se budi albo O, o o – nieszczęsnej piosenki, która do dzisiaj mi się nie podoba – w istocie dostawała muzyczny mrok w najczarniejszej postaci, który rzuca cię o ziemię, kiedy słuchasz jak troje ludzi non-stop rozszarpuje instrumenty.
I miłość się skończyła.
Miałem dosyć tej agresywności, tej buńczucznej maniery, która stała się męcząca i przypomniałem sobie w końcu, że istnieje jeszcze miliard różnych wariantów grania i nastrojów, innych niż te prymitywne i że one również mogą zostać wyrażone poprzez muzykę.
Żeby ludziom naświetlić, co w sobie nosisz
Katarinę II utworzyli ludzie, którzy w różnych okresach grali także w składzie zespołu Limonovo drvo. W ciągu trzech lat istnienia przez zespół przewinęło się osiem osób [w tym czasie zmieniła się również nazwa grupy z Katarina II na Ekaterina Velika, a wkrótce zaczęto posługiwać się niemal wyłącznie skrótem EKV].
Wtedy zachwycaliśmy się muzyką funk z dwiema gitarami. Szczególnie Švaba ciągnął w tym kierunku, a i mi się to wówczas podobało. Ludzie przychodzili i odchodzili, bo nie mogliśmy doprowadzić do nagrania albumu, do koncertów. Gra się dla ludzi i kiedy nie ma tej satysfakcji, wszystko się rozłazi. Niektórzy odeszli, bo nie mieli siły czekać aż to osiągniemy, inni bali się, że za dużo wkładają, a za mało dostają w zamian.
Pojawienie się Margity [Stefanović, grającej na klawiszach członkini zespołu, która z EKV związana była do końca jego istnienia] i Bojana [Pečara, gitarzysty] to był moment kluczowy, w którym poczuliśmy, że robimy coś bliższego ludziom. To nie była kwestia kalkulacji, ale potrzeba bycia zrozumianym. Każdy z nas grał już od dłuższego czasu i wiedział jak ciężko jest, kiedy stale wpadasz na ścianę niezrozumienia – to wpływa na człowieka i sprawia, że w końcu zaczynasz grać w inny sposób, bliższy ludziom. Ta zmiana nie jest jednak zwrotem ku stereotypowym rozwiązaniom muzycznym, ale odbywa się poprzez wybór tematów, tekstów i sposób ich prezentacji.
Kiedy piszesz hermetyczne teksty i zwracasz się nimi do samego siebie – co jest normą w przypadku większości grup alternatywnych – to możesz tworzyć wspaniałe, autentyczne piosenki i fakt, że ludzie niewiele z nich zrozumieją nie ujmuje tym utworom wartości. To jest czysta sztuka dla sztuki. Według mnie ważniejsze jest jednak, żebyś potrafił zachować treść, wypowiadając ją w sposób bardziej zrozumiały. Żebyś ludziom naświetlił to, co w sobie nosisz.
Również Ekaterina od dawna włączana jest do alternatywy. Myślisz, że nasz r’n’r zasługuje na taką alternatywę jaką ma?
Mamy dwa zespoły, które są na światowym poziomie, najlepsze jakie słyszałem po Tuxedomoon, to jest Sexa i La Strada. Sexa, żeby po koncercie nie dostać ostrych batów, może grać tylko w pięciu miejscach w kraju.
Uważam, że alternatywne jest to, co marginalne na tyle, żeby nie miało szans przejść na rynku, co się podoba garstce ludzi, co po prostu nie jest produktem. Właśnie to, co jest trudne do słuchania.
Zgodnie z pewnymi definicjami inteligencja to “umiejętność radzenia sobie w nowych sytuacjach”. Ty z kolei widzisz jakość w trzymaniu się własnej pozycji.
To nie jest jakość, ani mądrość sama w sobie, bo równie dobrze możesz trafić na pojechany zespół i rozpoznać w nim dziewiętnaście milionów zagranicznych grup. Są też tacy, którzy nagrywają płyty zgodnie ze schematami sprzed pięciu lat, tyle że z elektronicznym dźwiękiem i lepszą produkcją. Utknęli. Jak Kaczor Daffy, który w filmach animowanych wpada w świeży beton i rusza się coraz wolniej i wolniej i ostatecznie kamienieje w kształcie, którego nie można już rozbić.
Jednak ci ludzie są bardziej interesujący, bo są w ciągłym nieporządku, w napięciu. Zgodnie z hasłem „im więcej cierpisz, tym bardziej jesteś poetą”.
Pewien belgradzki rockman powiedział, że popadliśmy w letarg, podobnie jak w czasach przed uderzeniem nowej fali, i że jedynie Ekaterina może nas z tego letargu wyrwać.
Kilka lat temu w Belgradzie rzeczywiście czuć było energię angielskiej nowej fali i to nie tylko w muzyce, ale w sztuce w ogóle. Nemanja Mitrović wydał wtedy książkę San rata [Sen wojny], najlepszą, jaką czytałem w ciągu ostatnich lat. Miejska energia była na wyższym poziomie wśród ludzi, którzy coś tworzyli i którzy skupiali się wokół SKC [Studentski kulturni centar, przez wiele lat ośrodek życia kulturalnego w Belgradzie]. Życie towarzyskie było bogatsze, imprezy ciekawsze.
Dzisiejsza muzyka przypomina symfo z lat 70. Twórcy komplikują albo idą w konkretne gatunki, szukają jakichś lewych inspiracji w jazzie, soulu… Głupio jest się ograniczać. To jak spuszczanie rolet w oknie.
Według mnie twórcy wkładają mało energii w to, co robią i za mało są bezpośredni w stosunku do swojego dzieła, niezależnie czy mowa o piosence, czy o tramwaju, na który chcą zdążyć, a do którego można się dowlec albo dobiec w pełni sił. Jakąś energię wśród belgradzkich zespołów ma jeszcze tylko Disciplina kičme i Partibrejkers.
Lubię Rundka i Tišmę
Których autorów w naszym rocku uważasz za znaczących?
Zazwyczaj znaczenie mają ci, których ja nie lubię. Na przykład Bregović, który podniósł poziom pracy zwanej rock’n’rollem – pracy, która w jego ujęciu ma warunki do bycia sztuką już tylko wówczas, kiedy pozostaje profesją i która może ewoluować tylko, gdy zapewnia utrzymanie.
A z autorów lubię Darka Rundka z Haustora w jego wczesnym okresie. Na nich jednak piętno odcisnęło to, że nie mieli gdzie występować, a i ich sekcja dęta nigdy naprawdę nie nauczyła się grać. Ważny jest też Tišma, tyle że o nim mało kto wie, niewiele się go słucha; miał tę Lunę, której albumu nikt nie kupił i teraz z La Stradą pazurami trzyma pozycję, która sama w sobie nie jest wcale dobra.
Wątpisz w istnienie muzyki, na którą z jednej strony byłby masowy popyt, a która z drugiej strony nie byłaby artystycznie skorumpowana?
Nie i przykładem niech będzie Bajaga, którego muzyki wprawdzie nie lubię, ale jednocześnie dostrzegam, że jest ona błyskotliwa, luzacka, uliczna; tekstowo też mi się gdzieniegdzie spodoba. Człowiek ma po prostu swój styl i dlatego nie śmiałbym niczego złego o nim pomyśleć.
Ta muzyka jest po prostu przyjemna.
W twoich tekstach słychać inspirację nadrealizmem. Przypominają mi trochę Matcia [Dušan Matić, poeta, pisarz, tłumacz i myśliciel serbski żyjący w latach 1898-1980].
Nie czytałem Maticia, ale jakaś dawka nadrealizmu na pewno w nich pobrzmiewa, bo to kierunek mi bliski. Nadrealizm nie jest czymś, do czego świadomie zmierzam – po prostu lubię rozpoznawać jego elementy u innych. Podobały mi się na przykład wiersze Villona.
Inspiruje mnie wszystko, co mi się zdarza w życiu, co się wydarza w sztuce, że nie wspomnę o polityce i jakichś marginalnych sprawach, które dotykają mnie bezpośrednio. To nie musi być nagła inspiracja, wystarczy coś, co zostawi w tobie jakikolwiek ślad: od meczu piłkarskiego do lądowania człowieka na księżycu. Zgodnie z teoriami Junga i Freuda dotyczącymi prawej półkuli i wpływu podświadomości na człowieka, taki wyimek świata może zagnieździć się w ludzkiej podświadomości. Nie wiem o tym, a jednak inspiracja zaplątuje się gdzieś w mojej głowie i gotuje, i wychodzi na jaw dopiero kiedy coś stworzę. To są takie piosenki strumienia świadomości, bardzo niewiele w nich zmieniam.
Czy nie zostawiasz słuchaczom zbyt wiele miejsca na interpretację?
Uważam, że to wyraz szacunku w stosunku do nich. Wierzę, że wykonają pewien wysiłek i zbliżą się do sensu. Może nie zrozumie nas półmilionowa rzesza słuchaczy, ale tych czterdzieści tysięcy spokojnie może pojąć, co robi Ekaterina. Poza tym, nasze utwory to są tylko obrazy, które każdy może zobaczyć po swojemu.
W piosence Margity Zaboravi ovaj grad [Zapomnij to miasto] każdy wers jest obrazem – te obrazy się wzajemnie uzupełniają, tworząc całość, tworząc pewną opowieść, którą każdy może zrozumieć jak chce. To są kolejne sposoby fragmentacji.
Czy uważasz, że teksty i ich zaangażowanie powinny uderzać po głowie?
Myślę, że nie. Zachodnia cywilizacja jest skorumpowana, a my próbujemy ją kopiować, choć nie jesteśmy Zachodem ani w kategoriach mentalnych, ani w jakichkolwiek innych. Ta cywilizacja skorumpowała pewne tematy, pewne słowa do tego stopnia, że słysząc je, człowiek niemal odczuwa niesmak. Wszystkie wielkie rewolucje i ruchy w ciągu ostatnich dwustu lat miały swoje hasła. Ale, ponieważ wiele z tych inicjatyw przyniosło rozczarowanie i upadek, to ostatecznie jakiekolwiek hasła i przesadne zaangażowanie zostały sprostytuowane. Stąd ludzie już nie wierzą w zaangażowanie, nawet kiedy jest szczere, ponieważ w praktyce pierwotny sens rzeczy zawsze ulega przesunięciu. Lubię tylko The Clash, chociaż są absolutnie bezpośrednio zaangażowani, ale to z powodu ich pełni życia i pasji.
Kiedy dostajesz gęsiej skórki albo kiedy chce ci się płakać
Wierzysz w istnienie wielkiej muzyki? Muzyki, która porusza?
Nie wierzę, żeby muzyka mogła poruszać masy – tylko niektórym ludziom czasami zdarzy się coś pięknego, kiedy słuchając muzyki zrozumieją jak przyjąć jakiś lęk albo przegraną. Nawet jeśli nie przyjmuję tego jako części własnej rzeczywistości, to jednak muzyka jest fenomenem towarzyszącym życiu, nie zaś samym życiem.
W muzyce i tekstach Ekateriny wyczuwam ślady konceptualizmu i muzyki minimalistycznej. Twoje utwory trudno byłoby sklasyfikować jako poezję albo piosenkę, dodatkowo też głosu używasz jak instrumentu.
Jedyną naszą koncepcją jest wrażliwość, ponieważ za każdym razem płyniemy z uczuciem najważniejszym dla piosenki, którą akurat gramy. Konceptualizm w muzyce to okropna rzecz.
Konstrukcji matematycznych nie czujesz w żołądku, możesz tylko określić, czy ci one odpowiadają, czy nie, w zależności od tego, jakim typem jesteś – ścisłym lub humanistycznym. Prawdziwe rzeczy dzieją się, kiedy dostajesz gęsiej skórki, kiedy chce ci się płakać, kiedy poczujesz emocje w żołądku.
Konceptualne podejście przypomina mi zimny, wykalkulowany, pozbawiony spontaniczności schemat w stylu: teraz grać będziemy głębokie tony, teraz wejdzie tekst o miłości albo jakaś bezsensowna zbitka słów, żeby tylko stworzyć atmosferę. Taka jest koncepcja grupy D.A.F, którą ja jednak bardzo lubię.
To wszystko ogranicza, bo koncepcja nie pozwala wyjść z koncepcji, nie ma możliwości porzucić jakiegoś sposobu rozmyślania i jednocześnie pozostać pod tym samym szyldem. W ramach koncepcji istnieją mury, których nie można forsować, a już tym samym sens koncepcji się dewaluuje.
Najlepszą koncepcją jest nie posiadać koncepcji. To jest zasada Ekateriny.
Na koncertach do publiczności nie zwracasz się jak do masy, ale jako do zbioru jednostek.
Ludzie, którzy przychodzą na nasze koncerty nie mają instynktu masy, więc rzadko kiedy możesz zobaczyć, że wszyscy razem podnoszą ręce albo razem śpiewają. Zadeklarowany indywidualista trudzi się, żeby nie być częścią masy, żeby się nie identyfikować poprzez to, co robią wszyscy i nie robić tego, co pozostali. To jest najpierwsza cecha wyróżniająca jednostkę.
Na przykład, jakiś chłopak przychodzi na koncert i żeby odróżnić się od wszystkich, którzy mają niebieski kosmyk po lewej stronie, będzie miał rdzawy kosmyk po prawej stronie, nawet jeśli by wolał mieć niebieski, jak i wszyscy inni. Ludzie pragną się od siebie odróżniać i jednocześnie być takimi samymi jak inni. Dbałość o status wymaga, żebyśmy się odróżniali.
Niektórzy waszą hermetyczność biorą za arogancję.
Nasza muzyka nie stwarza bezpośredniego kontaktu z publicznością, przynajmniej nie od razu. Ona wymaga innego sposobu zachowania się na scenie i dużo bardziej opiera się na energii, która nie pochodzi z rozmowy z publicznością, ale rodzaju wibracji, które płyną od nas do ludzi i z powrotem. Nie jesteśmy folkową kapelą i nie opowiadamy żartów na koncertach.