Źródło: fragment książki San rata oryginalnie wydanej w 1980 roku (wyd. Književna omladina Srbije, Beograd)
Autor: Nemanja Mitrović
Przekład: oh/2019
Nemanja Mitrović (ur.1960) jest pisarzem. W 1980 roku wydał swoją debiutancką powieść fantastyczną San rata, która zapewniła mu rozgłos i miano kultowego pisarza. Do 2020 roku wydał 24 książki.
Link do dedykowanego wpisu na Fb
Przelatujemy nad morzem. Srebrzyste skrzydła naszego samolotu są spokojne. Jakby sunęły przez próżnię. Z największej wysokości, jaką kiedykolwiek osiągnęliśmy, patrzymy w dół. W długim konwoju niewidzialne statki niosą kontynenty z obszaru wojny na spokojne, bezpieczne wody.
Lecimy dalej. W głębinach przesuwają się góry lodowe, szare i ogromne jak kontynenty. Wreszcie, po kilku miesiącach lotu, schodzimy na biegun. Z kabiny bierzemy wszystko, czego możemy potrzebować. Żywność i narzędzia. Ciepłe ubrania i ciemne okulary chroniące od ślepoty śnieżnej. Twarze i dłonie smarujemy maścią przeciw odmrożeniom. Chwilami słyszymy szumy. Dobiegają z dołu. Jesteśmy oddziałem ratunkowym. Całymi dniami idziemy po mętnym lodzie oceanu. Mamy specjalne aparaty, z pomocą których odkrywamy obecność przedmiotów pod powierzchnią lodu. Wybijamy przeręble, wydobywamy przedmioty. Często znajdujemy żołnierzy. Krótko ostrzyżeni, bladzi, o modrych ustach i oczach ze szkła od dołu uderzają w skorupę.
Wojna szaleje z całej siły. Nie wiemy, co to za wojna. Nigdy nie widzieliśmy żadnej bitwy ani nawet broni. U żołnierzy nie znajdujemy broni.
Lód jest czasami czarny. Czasami biały. Mętnie czarny i mętnie biały. Kiedy jest czarny, podnosimy głowy do nieba i szukamy chmur. Ale niebo zawsze wygląda tak samo. Jest białe. Wcześniej myśleliśmy, że lód jest czarny, bo pada na niego cień chmur. Teraz dostrzegamy swój błąd. Ale nadal nie wiemy, dlaczego lód jest czasami czarny.
Przypuszczamy, że to woda pod lodem czasami jest czarna, a czasami biała. Przebijamy lód, kiedy jest czarny. Przebijamy lód, kiedy jest biały. Woda jest zawsze taka sama. Biała. Znowu nie wiemy, dlaczego lód jest czasami czarny.
W końcu domyślamy się. Może to sam lód, niezależnie od nieba i morza, jest czasami czarny, a czasami biały. Odłamaliśmy kawałek lodu, kiedy był czarny. Odłamaliśmy kawałek lodu, kiedy był biały. Gdy go oddzielić od powierzchni, lód jest zawsze taki sam. Biały. Nie wiemy, dlaczego lód jest czasami czarny.
Przez otwory w lodzie, widzimy ciemny, mętny cień wielkiej ławicy. Całymi dniami miliony ryb i fok przepływają pod lodem. Ich gładkie wrzecionowate ciała ślepo podążają za torpedą skutą lodem i rdzą, która błąka się po morzach wokół bieguna prowadzona najzimniejszymi prądami.
Po kilku godzinach wędrówki, docieramy do wojskowego obozu. Szare płótno namiotów nabrzmiewa od wiatru. Wewnątrz są śpiwory, konserwy, prymusy, aluminiowe naczynia i menażki, linki z karabińczykami, rakiety śnieżne i raki. Nie ma ani jednego żołnierza.
W jednym z namiotów jest nadajnik radiowy. Włączamy go. Działa. Nasłuchujemy. Słychać tylko niezrozumiałe szumy, chrzęszczenia i trzaski.
Zauważamy, że szumy mają swój rytm. Rozpoznajemy urywany oddech i astmatyczny kaszel załóg wielkich łodzi podwodnych uwięzionych pod głębokim na kilometry lodem. Zgodne chrapanie członków licznych załóg zatopionych statków, którzy we śnie wdychają zmrożoną wodę. Przemieszane i przemienione odległością chrapanie słyszymy jako monotonny szum stacji, która nie łapie żadnego sygnału z pustych przestrzeni bieguna.
W środku obozu, z rozpiętego na metalowej konstrukcji brezentu, postawiono hangar. Wewnątrz jest ciężarówka. Siadamy na ławkach pod plandeką. Skuleni chuchamy w przemarznięte palce. Usypia nas kołysanie. Łopot plandeki. Brzęczenie silnika. Toniemy we śnie.
Budzimy się w pociągu. Nie słyszymy dźwięku maszyn. Tylko stukot kół po zamarzniętych szynach. Przechodzimy z wagonu do wagonu, w stronę lokomotywy. Wszystkie wagony są puste. Wchodzimy do lokomotywy. W niej także nikogo nie ma.
Znajdujemy się w pociągu, który nieskończenie wiele razy sunął poprzez zmrożone kontynenty i który teraz kursuje noszony inercjom, w dawno już opuszczonej kompozycji z przyzwyczajenia poruszającej się między oddalonymi stolicami.
Poprzez zamieć docieramy do stolicy. Ona już nie istnieje. Śnieg, który latami padał na bulwary i place teraz spoczywa dokładnie tam, gdzie nie ma już dachów i fasad. I tak śnieżna zawierucha formuje całe miasto.