Źródło: Vreme
Autorka: Jovana Gligorijević
Data publikacji tekstu: 17/11/2021
Data przekładu: 14/03/2025 oh
Kontekst: Artykuł ukazał się po zamieszaniu do jakiego doszło po tym jak jesienią 2021 roku na Vračarze będącym częścią belgradzkiego śródmieścia pojawił się na ścianie budynku mural przedstawiający zbrodniarza wojennego, Ratka Mladicia. Mural był po kolei zamalowywany i czyszczny, aktywiści wylali na niego wiadro farby, protestowali i bezskutecznie domagali się reakcji ze strony władzy. Doszło do tego, że mural dostał calodobową “ochronę”, jaką zapewnili mu zakapturzeni chłopcy nieznanej proweniencji. Byłam wtedy w Bg i też widziałam smutnych, zmarzniętych chłopców siedzących na zydelku przy malowidle i strzegących świętego obrazu. Artykuł jest sposobem odpowiedzi na pytanie, kim są serbscy bohaterowie tych czasów i jak to się dzieje, że zbrodniarze i wszelkiej maści szumowiny zdobywają w kraju popularność.
Obrazem na ścianie – w największym uproszczeniu tym właśnie jest poświęcony Ratkowi Mladiciowi mural, wokół którego trwa spór w belgradzkiej dzielnicy Vračar. Tylko obrazem na ścianie, w dodatku jednym z któż wie ilu rozsianych po Belgradzie i Serbii w ogóle. O oprawionych fotografiach Mladicia, przedstawiających go tatuażach, plakatach i tych najintymniejszych obrazach w sercu nawet nie wspomnę.
Nie ma banalniejszego twierdzenia od tego, że dla jednej części serbskiego społeczeństwa Mladić jest bohaterem, dla drugiej zaś zbrodniarzem wojennym. I ten jego kryminalny status nie podlega debacie, bo pozostaje udokumentowany dowodami, które doprowadziły do wyroku Międzynarodowego Trybunału ds. zbrodni wojennych w Hadze. Mimo to część opinii publicznej rzeczywiście widzi w nim bohatera. Problem się dodatkowo komplikuje, kiedy zrozumiemy, że w kolejnych pokoleniach pojawiają się ludzie, którzy w Mladiciu widzą męża stanu, którzy wierzą w złudzenia, podlegają mitomanii i pozostają ślepi na dowody, dokumenty i zeznania świadków. Jednak Ratko Mladić w obszarze superbohaterów serbskiego społeczeństwa pozostaje tylko wierzchołkiem góry lodowej. Pod powierzchnią kryje się cały panteon indywiduów, które – mimo jednoznacznie szkodliwych, choć niekoniecznie wojnolubnych czy nacjonalistycznych poglądów – żyją opromienione szacunkiem i podziwem części społeczeństwa. Te dwie grupy, superbohaterów i indywiduów, nie są zupełnie osobne, co czytelnicy za chwilę zauważą.
Od dziesięciu dni trwa debata: społeczeństwo i media zastanawiają się, czy vračarski mural przedstawiający Mladicia nie został przypadkiem sfabrykowany po to, by odwrócić naszą uwagę od reform konstytucyjnych, pandemii, zbliżających się wyborów, zmian klimatycznych, pozycji serbskiej reprezentacji piłki nożnej, wzrostu cen pieczywa albo sytuacji zombie w najnowszej produkcji TV. Ale jeśli przewiniemy film do tyłu, zobaczymy, że mural Ratka Mladicia to kulminacja wydarzeń, jakim przyglądamy się od miesięcy, nie zwracając na nie dość bacznej uwagi. A za tymi wydarzeniami stoją konkretne osoby, bliżej i luźniej ze sobą związane. Co więcej, kiedy je wszystkie ułożymy w mozaikę, ukaże nam się duch naszych czasów – i wtedy dopiero zrozumiemy, jak bardzo nas ten duch różni od reszty świata.
WSZYSTKO PROWADZIŁO DO NIEGO: Zatrzymajmy się jeszcze chwilę na „terytorium wojennym” – w przeszłości, z której niedawno, opierając się zapomnieniu, wyskoczył Dragan Vasiljković, bardziej znany jako Kapitan Dragan, [w latach 90.] szef paramilitarnej jednostki Knindže.
Kapitan Dragan został osądzony przez splicki sąd okręgowy [Županijski sud] i uznany winnym dwóch zarzutów: znęcania się nad więźniami twierdzy Knin i napadu na komisariat policji w Glinie. Vasiljković został prawomocnie skazany na 13,5 roku więzienia z powodu zbrodni wojennych w Kninie i Glinie. Proces dowiódł, że jako dowódca Jednostki Specjalnego Przeznaczenia serbskich sił paramilitarnych, tj. dowódca Centrum Szkolenia Sił Specjalnych „Alfa”, w czerwcu i lipcu 1991 roku w więzieniu zlokalizowanym w twierdzy Knin torturował, maltretował i zabijał schwytanych członków chorwackiej armii i policji.
Również w lipcu 1991 roku w Glinie, w porozumieniu z dowódcą jednostki pancernej JNA [Jugosłowiańska Armia Narodowa], sporządził plan ataku na miejscowy posterunek policji, przedmiejskie osiedle Jukinac, wsie Gornji i Donji Viduševac, a następnie doprowadził do ich zajęcia. Podczas tej akcji zginęli lub zostali ranni cywile, w tym jeden zagraniczny dziennikarz. Z powodu braku dowodów sąd w Splicie uniewinnił go od zarzutu zlecenia zabójstwa dwóch pojmanych i niezidentyfikowanych żołnierzy chorwackich w styczniu 1993 roku w Brušce koło Benkovca.
Początkowo [2007-2010] Kapitan był więziony w Australii, dokąd [w trakcie procesu] uciekł, następnie w Chorwacji, aż w marcu ubiegłego roku [2020], po odbyciu łącznie 13-letniej odsiadki, został wydalony do Serbii. Los się z nim zabawił, bo po przybyciu do Serbii z więzienia w Lepoglavie czekała na niego 28-dniowa pandemiczna kwarantanna. Tej jesieni opowiedział, jak wyglądał jego przyjazd do Serbii i wyjawił, że od kibiców Czerwonej Gwiazdy [belgradzka Crvena zvezda to jeden z czołowych serbskich klubów sportowych i ważny aktor politycznej gry – sport i polityka lubią w Serbii chodzić za rękę], wśród których był również Danilo Vučić, syn prezydenta Aleksandra Vučicia, otrzymał około 30 tysięcy dolarów oraz kluczyki do samochodu i do 45-metrowego mieszkania.
„Zebrała się gromada Serbów – ludzi, których nawet nie znam – i napełniła worek pieniędzmi, jakie mi wręczono na granicy. Dostałem około 30 tysięcy dolarów, kluczyki do samochodu i klucze do 45-metrowego mieszkania. Żeby było jasne, nic tu nie pochodziło z budżetu państwa. W całym przedsięwzięciu uczestniczył syn prezydenta Aleksandra Vučicia, uczestniczyli kibice Gwiazdy… To prawdziwi patrioci. W oczach każdego z nich można było dostrzec, że to prawdziwy syn narodu. Wielkie im za to dzięki”, powiedział Vasiljković. Po czym relacjonował, co usłyszał od swoich dobroczyńców: „«To dla ciebie, Kapitanie, żebyś mógł sobie kupić nowy garnitur». Naprawdę mnie to poruszyło”.
Zderzenie w jednym zdaniu „Danila Vučicia” i „30 tysięcy dolarów” wywołało w mediach wrzawę, więc Kapitan ostatecznie się ze swoich słów wycofał. Komentując doniesienia, że otrzymał wielką sumę pieniędzy od syna prezydenta Serbii, Vasiljković stwierdził, że to rozumowanie „typowe dla zdrajców”. „Kiedy nie mogą uderzyć w ojca, uderzają w syna. Od Danila nie dostałem niczego. Może wrzucił 5 czy 10 euro do worka, który mi wręczyli, a największa wpłata wyniosła 500 euro i została przekazana przez mojego przyjaciela z Australii”, powiedział. Dodał przy tym, że jedyną członkinią serbskiego rządu, z którą się spotkał była minister sprawiedliwości Maja Popović, z którą rozmawiał o serbskich więźniach przebywających w chorwackich więzieniach. „Po tym spotkaniu zdołaliśmy wyciągnąć zza krat dziewięciu Serbów, którzy bez żadnych dowodów gnili w chorwackich więzieniach. Państwo nie robi dość dużo, żeby pomóc tym bohaterom, ale mam wrażenie, że jest dobra wola, żeby w końcu zacząć działać”.
Wszystko to Vasiljković ogłosił podczas konferencji prasowej towarzyszącej petycji, jaką przygotował w imię oswobodzenia Zvezdana Jovanovicia, członka tzw. czerwonych beretów skazanego za zabójstwo serbskiego premiera Zorana Đinđicia [Đinđić został zamordowany 12 marca 2003 roku]. Petycję zainicjowała Fundacja Kapitan Dragan, która w czerwcu 2020 roku została wpisana do rejestru stowarzyszeń i fundacji i której założycielem jest, jakżeby inaczej, Dragan Vasiljković. Zatem pierwszą medialnie zauważoną aktywnością fundacji była petycja opowiadająca się za uwolnieniem człowieka, który – jak udowodniono przecież przed sądem – dwoma snajperskimi strzałami zamordował Zorana Đinđicia.
I w ten sposób dochodzimy do kolejnego bohatera zdezorientowanych i pozbawionych moralności – Zvezdana Jovanovicia. Kiedy w sierpniu [2021] Fundacja Kapitan Dragan rozpoczęła swoją akcję, jedynym przedstawicielem władzy, który na nią zareagował był poseł SNS-u [Serbskiej Partii Postępowej] Dragan Šormaz. Jednak i ten ostatecznie zrezygnował z zawiadomienia prokuratury, ponieważ okazało się, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych dało organizacji Vasiljkovicia zezwolenie na rozstawienie swoich stanowisk promocyjnych. Najważniejsi reprezentanci serbskiej władzy od sierpnia do dzisiaj ani słowem nie skrytykowali tej akcji. Sąd w Belgradzie ogłosił, że nie posiada podstaw, żeby reagować. Stanowiska promocyjne rozstawiono w Belgradzie, Nowym Sadzie, Suboticy, Kragujevcu… Konferencje prasowe odbyły się w każdym z tych miast, a wiernym akompaniatorem Dragana Vasiljkovicia był Pavle Bihali [człowiek-paradoks – neonazista żydowskiego pochodzenia], przewodniczący Ruchu Lewiatan [skrajnie prawicowa ultranacjonalistyczna partia].
Trudno pojąć argumentację, z pomocą której Vasiljković zamierza walczyć o ułaskawienie Zvezdana Jovanovicia, ponieważ jedyna jego w miarę zrozumiała wypowiedź pochodzi z filmu opublikowanego na mało znanym kanale YouTube. Vasiljković uważa, że Zvezdan Jovanović został pokrzywdzony w stosunku do innych więźniów w Serbii, zwłaszcza Albańczyków, spośród których niektórzy odsiedzieli wyłącznie dwa lata za tortury i gwałty, podczas gdy Zvezdan Jovanović przebywa w odosobnieniu od 17 lat. Vasiljković dodał, że nie kwestionuje, że Jovanović zabił premiera Serbii, ale twierdzi, że otrzymał on „nieadekwatny wyrok” i że sąd nie wziął pod uwagę jego statusu „serbskiego bohatera”. Wszystko inne, co powiedziane zostało w tym „programie”, byłoby powtarzaniem gloryfikacji Zvezdana Jovanovicia, dlatego tu się zatrzymam. Dodam tylko, że Kapitan Dragan był tak bardzo „naelektryzowany” wielkim bohaterstwem Jovanovicia, że wyraził gotowość wydania jego książki.
KRYMINALNA PROZA I ZIELONA KOBIETA: Fakt, że Jovanović napisał książkę nie jest niczym niezwykłym. Milorad Ulemek Legija [dawny żołnierz Legii Cudzoziemskiej, później jeden z niesławnych Tygrysów Arkana, następnie komendant tzw. czerwonych beretów; jeden z głównych organizatorów zamachu na Zorana Đinđicia i prezydenta Ivana Stambolicia] dla wypełnienia czymś lat więziennego odosobnienia napisał, powiedzieć można, całe dzieła zebrane. A też i ten „bohater” zabłysnął ostatnio w mediach, choć przyznać trzeba, że tylko w postaci tortu. Prowadząca poranny program Telewizji Pink [komercjalna ogólnokrajowa stacja telewizyjna i radiowa silnie związana z władzą SNS-u] w trakcie audycji na żywo otrzymała różowy tort – prezent za wysoką oglądalność. Tort przysłał Legija.
„Za najlepszy share. Pozdrowienia z Alcatraz od Legiji i Dačy”, napisane było na torcie. Następnego dnia prezenterka Jovana Jeremić wspólnie z byłym oficerem Państwowej Służby Bezpieczeństwa Božidarem Spasiciem analizowała znaczenie tortu i stan własnego bezpieczeństwa. „Tort zalicza się do kategorii ciast”, precyzyjnie wyraził się Spasić. „Kiedy mafiozo pragnie wyrazić swoją wdzięczność, wysyła pudełko ciastek lub tort. Myślę, że w ten sposób Legija okazuje ci wdzięczność za pewne sprawy, na które zwróciłaś uwagę w swoim programie, zupełnie obiektywnie. Myślę, że w ten sposób ci dziękuje”, dodał, tak operacyjnie. „To znaczy, że nie grozi mi niebezpieczeństwo. Bardzo szanuję ten gest, uważam go za dżentelmeński”, powiedziała Jovana Jeremić.
Na wypadek, gdyby czytelnicy w tym momencie – z pełnym do tego prawem i zrozumiałymi powodami – uznali, że coś nie sztymuje ich funkcjami kognitywnymi, powtarzam: tak, człowiek stojący za zamachem na premiera, za niezliczonymi zbrodniami zemunskiego klanu [zorganizowana grupa przestępcza działająca w latach 2000-2003], skazany na 40 lat więzienia, z tego właśnie więzienia wysyła tort do prowadzącej program nadawany na ogólnokrajowej częstotliwości, a wszystko to jest pokazywane na żywo.
Ale tort nie ma znaczenia. Jeśli istnieje punkt, który łączy Kapitana Dragana, Legiję, różnych zwolenników teorii spiskowych, Vojislava Šešelja, czyli kolejnego w tym gronie skazanego w Hadze oraz wszelkiej maści znachorów rozpowszechniających dezinformację o koronawirusie, to jest to właśnie Jovana Jeremić. To ona jest bohaterką tych czasów, cokolwiek mogłoby to znaczyć. Jedni robią sobie z niej żarty, inni są przerażeni, kolejni uważają ją po prostu za śmieszną, jeszcze inni myślą, że coś jest z nią nie w porządku.
Trzeba jednak spojrzeć nieco dalej od własnego podwórka i spróbować zrozumieć, że Jovana Jeremić kopiuje dobrze znany imidż wielu osobowości telewizyjnych, głównie z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Formuła jest stosunkowo prosta: należy być jak najbardziej kontrowersyjnym, głośnym, radykalnym w swoich skrajnych poglądach, trzeba udawać brak skrępowania, zapraszać problematycznych rozmówców – a oglądalność wrośnie. Wcześniej w Happy TV [też komercyjna stacja działająca na podobnych zasadach jak Pink, też schlebiająca władzy i niskim gustom], także na krajowej częstotliwości, a dziś w Pinku, Jovana Jeremić pracuje według schematu ustalonego przez takich prezenterów jak, powiedzmy, Katie Hopkins czy Carlson Tucker, a do pewnego stopnia i Pierce Morgan (wszyscy oni są prezenterami dużych sieci telewizyjnych), ale także przez podcasterów i wygnańców ze sfery mediów tradycyjnych, takich jak Joe Rogan.
To może być pigułka trudna do przełknięcia, ale Jovana Jeremić jest tylko kopią już istniejących zjawisk medialnych. Oczywiście ci, których kopiuje, działają na znacznie większym rynku i mają więcej przestrzeni – w tym kontekście Jeremić nie ma ani możliwości, ani publiczności, żeby ze swoimi rozmówcami tropić ludzi-jaszczurów w globalnym establishmencie, podziemne obozy, w których hoduje się dzieci na potrzeby możnowładczych pedofilów czy też badać inne znane na świecie teorie spiskowe. Jednak myśląc globalnie, Jeremić działa lokalnie, więc i Vojislav Šešelj, i Kapitan Dragan zapraszani są do jej studia, a częścią tego inwentarza rozmówców są również dawni i aktualni, fałszywi i prawie prawdziwi informatorzy wszej maści, funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa Państwowego, uczestnicy patroli narodowych, znachorzy, a czasami nawet wróżbici i astrolodzy.
Kiedy tylko mogła, Jovana Jeremić otwierała drzwi swojego studia przed oskarżonymi o przemoc seksualną, przez co jej program stał się schronieniem dla obrońców Miroslava Aleksicia [reżyser, aktor, pedagog w 2021 oskarżony przez byłe uczennice o molestowanie i gwałt] czy Dragana Palmy [polityk i przedsiębiorca oskarżony w 2021 roku o stręczycielstwo, paskudna postać, opasły szowinista]. Jej zaproszenie dało również szansę [aktorowi] Branislavowi Lečiciowi: wprawdzie niedawno sąd odrzucił skierowane przeciwko niemu oskarżenie o zgwałcenie aktorki Danijeli Štajnfeld, więc w jakimś paralelnym kosmosie jego pojawienie się w studio mogłoby być uzasadnione. Jednak już w żaden sposób nie da się wytłumaczyć zapewnień Jeremić („Ja ci od początku ufałam, Lenko”) czy chóralnego oczerniania mediów, które informowały o tej sprawie. Nie mam tu dość miejsca, żeby pokusić się o skomentowanie stwierdzenia Lečicia, że za wszystkim stoi Dragan Đilas [polityk opozycji, dawny burmistrz Belgradu, w którego ludzie związani z establishmentem lubią uderzać w najróżniejszych kwestiach].
Jovana Jeremić, bohaterka naszych czasów i propagatorka kontrowersyjnych i problematycznych bohaterów, to w rzeczywistości „elitarna” wersja różnych Balkan Info, Srbin Info, Slavija Info i innych kanałów w stylu „dezinfo”. Wszyscy oni kradną od podobnych sobie zachodnich zjawisk, tyle że głupotę podkręcają do oporu, bo dysponują węższą grupą docelową. Jeremić gotuje swoją publiczność na wolnym ogniu, ona sama jest już częścią medialnego mainstreamu, a jej rozmówcy, tematy i moralnie dyskusyjne podejście również stają się częścią głównego nurtu.
Zatem nie, ta kobieta nie jest ani nienormalna, ani zaburzona, jak chciałaby wierzyć potępiająca ją część społeczeństwa. Wszystko, co robi, już gdzieś zostało zrobione i u kogoś już to widziała. Prawicowcy i ultranacjonaliści mają rację: wiele złego przychodzi do nas z Zachodu. Nie zauważają tylko jednego szczegółu: i sami są częścią importu, który stamtąd do nas dociera.
Wróćmy jednak do muralu, który jest rzekomo „trickiem odwracającym uwagę” – jakbyśmy już nie byli w stanie śledzić kilku tematów jednocześnie. Konflikt między nacjonalistyczną i antynacjonalistyczną częścią społeczeństwa wciąż jest żywy. Wydarzenia wokół muralu to tylko kolejna kulminacja czegoś, co tli się tu nieustannie (może już wiecznie?). Ale nie wszystko, co związane z muralem na ulicy Njegoša wydarzyło się nagle i niespodziewanie: gotowało się to jeszcze od czasu kryzysu imigranckiego [od 2015 roku przez Serbię przeszło ponad 1,5 miliona uchodźców], piekarni w Borčy [jej właścicielowi grożono z powodu albańskiego pochodzenia], od nękania Romów pod przykrywką ochrony zwierząt [tu kłania się fundacja wspomnianego już Pavla Bihali z Ruchu Lewiatan], od powrotu Šešelja z Hagi, od Dary i Aidy [mowa o filmach „Dara z Jasenovca” i „Quo vadis, Aida?”], od orgii ubeków, radykałów i jurodiwych w programach Jovany Jeremetić i milczenia na to wszystko ze strony władzy, Rady REM-u [coś w rodzaju naszej KRRTv], sądów… I na końcu doszliśmy do ściany, tej ściany, której chłopcy o twarzach ukrytych pod kapturami pilnują i bronią przed kobietami, które nie ukrywają, kim są.
To w ogóle nie jest problem, żeby odróżnić i zdecydować, po której z dwóch stron należy stanąć. Jeśli Đorđo Žujović [belgradzki działacz i polityk] musi opuścić Serbię z powodu gróźb, jakie otrzymuje po wylaniu wiadra farby na mural Mladicia, a Kapitan Dragan jeździ po Serbii i na swoich promocyjnych straganach zbiera podpisy za uniewinnieniem mordercy Zorana Đinđicia, jeśli Kobiety w Czerni [„kobieca pokojowa grupa feministyczno-antymilitarystycznej orientacji” działająca w Belgradzie i regionie od października 1991] wychodzą na ulicę z transparentem, po czym śledzą je (!) chłopcy o zakrytych twarzach, by im ten transparent odebrać i spalić, to jest bardzo proste – trzeba stać po stronie tych, którzy nie ukrywają twarzy.
SERBIA I ZDROWIE: Powiedzieliśmy już, że program, który Jovana Jeremić prowadziła w jednej, a potem w kolejnej telewizji o ogólnokrajowej frekwencji, między innymi podczas pandemii, często promował kontrowersyjnych (delikatnie mówiąc) lekarzy. Wśród nich znalazł się kolejny bohater tych czasów, a także idol młodych ludzi, dr Branimir Nestorović [profesor medycyny, do tego polityk i miłośnik teorii spiskowych].
Ale sprawdźmy może najpierw, jak nam się w ogóle przydarzył ten Nestrović i czy miał on jakichś poprzedników. W pewnym sensie drogę utorował mu Miroljub Petrović [na pytanie, czy człowiek pochodzi od Boga, czy od małpy Miroljub bez wahania odpowiada „od Boga” i dodaje, że ludzie i dinozaury żyli w tym samym czasie], zapamiętany za sprawą wyrażenia „pod miecz, bracie”, a pod koniec podejrzany o śmierć onkologicznego pacjenta, którego leczył alternatywnymi metodami. W przeciwieństwie do Nestorovicia, Petrović nie ma wykształcenia medycznego, ale łączy tę dwójkę upodobanie do zarabiania na swoich niesprawdzonych diagnozach oraz skłonność do łagodnej formy nacjonalizmu. No dobrze, u Petrovicia ten nacjonalizm wcale nie jest taki łagodny, bo jak mógłby takim być, skoro pierwszym jego publicznie zauważonym występem było wideo, na którym grozi, że wysadzi w powietrze tamę i zatopi Hagę. Nestorović za to kokietuje opowieściami o silnym serbskim genie, z powodu którego w Serbii na Covid-19 nie umiera się tak bardzo, jak u „parchatych Włochów”, którzy, na to wygląda, mają słaby gen. Nestorović, przynajmniej zdaniem mediów, które ledwie do wczoraj poświęcały mu czas i oferowały miejsce, zalicza się do rosnącej klasy korona-beneficjentów. Podobno tylko na jednej książce – opublikowanej w tym roku pozycji „Między dwoma światami” – zarobił 50 tysięcy euro. Odkąd przeszedł na emeryturę, otworzył prywatną praktykę. Choć specjalizuje się w dziecięcej pulmonologii, to nieobca mu jest wiedza z zakresu wszystkich innych chorób, które leczy „przez telewizor”.
Zgodnie z najnowszymi artykułami informującymi o jego sprawie, Komisja Etyki Izby Lekarskiej Serbii od kwietnia zeszłego roku [2020] nie zebrała się, by rozpatrzeć list wystosowany przez grupę profesorów z Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu w Belgradzie adresujący treść publicznych wystąpień pulmonologa i dawnego członka Sztabu Kryzysowego ds. walki z pandemią koronawirusa, Branimira Nestorovicia. A jednak ostatnio do opinii publicznej dotarła informacja, że 18 lekarzy jest obecnie objętych jakimś dochodzeniem, które może skutkować cofnięciem ich licencji. Nie jest wiadomo, czy Nestorović znajduje się wśród nich, ponieważ nazwiska nie zostały opublikowane. Z pewnością pojawiające się pojedyncze twierdzenia, że ten człowiek jest w rzeczywistości „projektem państwowym” znajdują pewne uzasadnienie w faktach: do końca 2020 roku był członkiem Sztabu Kryzysowego, choć od samego początku pandemii sprawiał problemy, nie tylko wypowiedziami, w których koronawirusa nazywał „najzabawniejszym wirusem”, ale i ciągłym konfliktem z resztą Sztabu Kryzysowego.
Problem z Nestoroviciem leży w jego ogromnej popularności. I to jest główna różnica między nim a Miroljubem Petroviciem: Nestorovicia opromienia jakiś urok, w starym i konwencjonalnym sensie.
Jednak największą gwiazdą i bohaterką, która zrodziła się na przecięciu nacjonalizmu i kontrowersyjnych poglądów medycznych pozostaje Jovana Stojković, lekarka o psychiatrycznej specjalizacji, niezrealizowana kandydatka w wyborach prezydenckich, liderka ruchu „Żyję dla Serbii”, który w wyborach parlamentarnych w 2020 pozostał poniżej progu razem ze swoim koalicyjnym partnerem – Ruchem Lewiatan.
Jovany Stojković tradycyjne media unikają już od lat – jeszcze od czasu epidemii ospy, kiedy to dała się poznać jako przeciwniczka szczepionki MMR. Choć sama powiedziałaby, że nie jest „przeciwniczką”, ale orędowniczką prawa do wolnego wyboru. Jej popularność trudno jest zmierzyć, ponieważ, jak wspomniałam, tradycyjne media ją omijają, a i nowe też za nią nie przepadają – Twitter usunął jej profil, więc stworzyła nowy, ale na żadnym nie zebrała nawet 10 tysięcy obserwujących. Doktor Stojković od czasu do czasu korzysta z nacjonalistycznych zawołań w stylu „nie damy Kosowa”, do swojego imienia na Twitterze dodaje „1244” [pod tym numerem kryje się rezolucja UN o wycofaniu jugosłowiańskich wojsk z Kosowa w 1999], swego czasu próbowała nawiązać współpracę z partią Zavetnici [skrajnie prawicowa, dość marginalna partia], Srdjanem Nogą, kokietowała Dosta je bilo (chociaż po prawdzie bardziej oni ją uwodzili niż ona ich) [Dosta je bilo, czyli Wystarczy już to prawicowy ruch obywatelski], aż ostatecznie ziarno trafiło na płodny grunt współpracy z Lewiatanem. Ciekawym pytaniem jest również, na ile i to połączenie jest projektem państwowym.
Otóż w pewnym domu w sercu Šumadii mężczyzna nazwiskiem Boris Knežević odsiaduje karę aresztu domowego. Nieco ponad miesiąc temu gościł on u siebie gospodarza mało znanego kanału YouTube Slavija Info i wyłożył interesujące, ale niedające się zweryfikować twierdzenia. Został skazany, ponieważ fizycznie zaatakował chłopaka, który na Facebooku obraził przywódcę Lewiatana Pavla Bihaliego. Knežević jest liderem czegoś, co nazywa się Czetnicką Młodzieżą. W rozmowie powiedział, że Bihali jest blisko związany z obecnym ministrem spraw wewnętrznych Aleksandarem Vulinem, natomiast przed wyborami w 2020 roku towarzyszył Jovanie Stojković na spotkaniu z byłym ministrem spraw wewnętrznych Nebojšą Stefanoviciem, ponieważ ten obiecał im „pomoc w zbieraniu podpisów na liście poparcia”. Obecnie proreżimowe brukowce atakują tak Jovanę Stojković jak Pavla Bihaliego. Jednak tego ostatniego wspomina się tylko w związku z jednym szczegółem, który wymienił Knežević: podobno Bihali miał związać i godzinami torturować i dźgać członka swojego ruchu. O twierdzeniach Kneževicia dotyczących związków między Vulinem i Stefanoviciem nikt nie wspomina. Oczywiście samemu Kneževiciowi daleko do godnego zaufania świadka, biorąc pod uwagę powód, dla którego odbywa karę, ale też z powodu akcji prześladowania migrantów, które – jak sam przyznaje – organizował. Dlatego jego twierdzenia bardzo trudno zweryfikować. Szczególnie, biorąc pod uwagę prawdopodobieństwo, że trafimy na ścianę milczenia.
I tak oto, ponownie dochodzimy do ściany. A na niej skazany w Hadze Ratko Mladić. Przed nią jacyś groźni chłopcy. Wokół ściany jest policja, a za policją stoi państwo. To samo, które stoi za telewizjami Pink i Happy, które zezwala na konferencje Kapitana Dragana, które nie radzi sobie ze szczepieniami, które w przestrzeń publiczną pcha Branimira Nestrovicia… Może tego muralu nie trzeba zamalowywać, może tylko trzeba domalować jakieś postaci, żebyśmy uzyskali pełny obraz naszego tu i teraz. I wtedy niech ruszą na nas jak w „Zagładzie domu Usherów” Edgara Allana Poe…