Press "Enter" to skip to content

Powoli kończę tę moją historię
Z ARSENEM DEDICIEM ROZMAWIAJĄ IVOR FUKA I IVAN KEGELJ [2015]

Źródło: portal Lupiga
Autorzy: Ivor Fuka i Ivan Kegelj
Data publikacji wywiadu: 19/01/2015
Przekład: oh/2018
Uwagi w [kwadratowych nawiasach] dodano w tłumaczeniu

Dalsza „lektura”: typowy, liryczno-estradowy Arsen, majstrzy Arsen i Čola w warsztacie; najbardziej znane wykonanie wspomnianej w wywiadzie piosenki Ne daj se Ines (wyk. Rade Šerbedžija).

Arsen Dedić (ur. 1938, zm. 2015) był piosenkarzem, kompozytorem, autorem tekstów, pianistą, poetą. To jedna z najważniejszych postaci jugosłowiańskiej piosenki, poezji i kultury w ogóle, to człowiek, któremu wystarczyło imię – jak Elvisowi. Urodził się w Szybeniku, od czasów studenckich mieszkał w Zagrzebiu. Jego żoną była popularna chorwacka piosenkarka Gabi Novak; ich syn Matija Dedić jest cenionym pianistą jazzowym i kompozytorem.

Link do dedykowanego wpisu na Fb


 

Arsen Dedić, szybenicki i zagrzebski poeta i szansonista, jest jednym z największych żyjących artystów (estradowych), człowiekiem, który wydał trzydzieści siedem albumów i ponad trzydzieści książek. Ten niezwykły szybeniczanin podarował nam jedne z najpiękniejszych wersów rodzimej literatury, a liczne z jego piosenek przeżyją nie tylko samego autora, ale i jego współczesnych, i pokolenia, które dopiero poznawać będą monumentalne dzieło Arsena. Mówiąc krótko, Arsen Dedić dawno już wpisał się w wieczność, dlatego z dumą i szczególną radością publikujemy rozmowę, w której wielki artysta opowie nieco o swoim dzieciństwie, młodości i późnych latach, w których swoją opowieść, jak sam mówi, stopniowo doprowadza do końca.

IVOR FUKA I IVAN KEGELJ: Jak wyglądało dzieciństwo w wojennym i powojennym Szybeniku?

ARSEN DEDIĆ: Urodziłem się w 1938 roku. Dom, w którym przyszedłem na świat kupił mój pradziad Krste. Mam nawet „glejt” tego domu, umowę kupna-sprzedaży. Wszyscy się tam urodziliśmy: brat, nieżyjąca już siostra, mój ojciec i dziadek Tode. Mój tata był wysoko wykwalifikowanym budowniczym, szefem przedsiębiorstwa, które wznosiło latarnie. Był też wyjątkowo utalentowany muzycznie, grał w szybenickiej orkiestrze. W latach mojego dorastania życie wyglądało bardzo prosto. Moja matka, wychodząc za ojca, była niepiśmienna. Później nauczyłem ją alfabetu i czytała felietony i powieści drukowane w dzienniku „Slobodna Dalmacija”. Podobnie jak mój ojciec, i ja grałem w szybenickiej orkiestrze – już, kiedy miałem jedenaście lat. W Szybeniku ukończyłem średnią szkołę muzyczną, a później zdecydowałem się w Zagrzebiu raz jeszcze zrobić dyplom średniej muzycznej. Chciałem się jak najlepiej przygotować na akademię. Jako piętnastolatek grałem w orkiestrze teatralnej. Szybenik miał wówczas świetną operetkę. Wtedy grał tam Mate Relja – później pracowałem z nim przy filmie Vlak u snjegu [Pociąg w śniegu], do którego skomponowałem muzykę. Nie ma już i Mate… Istniał ten przyjemny krąg, jak to mówię, stowarzyszenia leczonych szybeniczan. W Zagrzebiu miałem wujka Matiję Kovilicia, więc bywałem w mieście zanim jeszcze przeprowadziłem się tu z powodu szkoły. Po raz pierwszy do Zagrzebia – pamiętam to dobrze – przyjechałem w 1948 roku. Wtedy też pierwszy raz w życiu jechałem taksówką. Wujek zabrał mnie na obiad do restauracji Šumski dvor.

Inny pański wujek w trakcie drugiej wojnie światowej był partyzantem, bojownikiem sławnej Pierwszej Proletariackiej Brygady.

Tak, mam jedną książkę, właśnie kilka dni temu ją przeglądałem. Skradin i okolica [nie mam pojęcia jak i czym wytłumaczyć ten wstęp]. Mam też jego fotografię. On był pierwszym mieszkańcem wsi Rupe znajdującej się w pobliżu wodospadu Roški slap i klasztoru franciszkańskiego Visovac, który poszedł do partyzantki. Nazywał się Josip Mišković. Umarł w zeszłym roku w Belgradzie. Został odznaczony za walkę w partyzantce. Od początku sympatyzował z ruchami robotniczymi, działał w organizacji walki robotników, najpierw w Szybeniku, a następnie w Zagrzebiu i w Mariborze. Ostatecznie skończył w Pierwszej Proletariackiej. Tam poznał jedną belgradkę, która była sanitariuszką i bojowniczką. Po wojnie wzięli ślub i zamieszkali w Belgradzie. Później mojemu bratu Milutinowi pomógł uzyskać wykształcenie.

Czy zasmuca Pana fakt, że dziś wielu Chorwatów widzi ustaszów w innym świetle niż kiedyś?

Zawsze istniała jakaś faszyzoidalna potrzeba w ludziach. Nie mogę się na to w żaden sposób zgodzić. Kiedy po raz pierwszy byłem w Ameryce, nauczyłem się tam czterech rzeczy: nigdy nikogo nie pytać o to, na kogo głosuje, nie pytać, ile zarabia, nie pytać, jaką religię wyznaje i czwarta nauka – twoja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się moja wolność.

Jak Pan zdołał, jako dziecko klasy robotniczej, studiować na dwóch fakultetach? Poza akademią muzyczną studiował Pan również prawo. Czy studenckie dni spędził Pan w biedzie?

Czy ja wiem… Zawsze mówię, że wszystko sprowadza się do osoby, wszystko zależy od człowieka. Co mi mama słała z Szybenika? Póki studiowałem i mieszkałem na ulicy Jurjevskiej, wysyłała mi kawałeczek szynki albo sera i trochę wina. To od razu stawiało się na wspólny stół i dzieliło z innymi. Te nasze paczki przywozili starzy szybeniczanie przyjeżdżający pociągami do stolicy. Ja się na dworcu wystawiałem na widok, żeby łatwo było mnie znaleźć i mi te paczki przekazać. Któregoś razu przyszedł telegram od matki, pisała: „Oczekuj paczki, wiezie nieznany człowiek”. I czekałem na nieznanego człowieka, zaglądałem we wszystkie okna, żeby mnie ten rozpoznał. Tak się żyło i studiowało.

Jak to się stało, że studiował Pan prawo?

Rodzice naciskali, żebym studiował coś poważnego, a nie tylko muzykę. I dlatego zapisałem się na jedno i drugie. Na prawie doszedłem wprawdzie do samego końca, ale ostatecznie jednak je porzuciłem. A skoro mowa o studiach, to mam jedną ciekawostkę: tego samego dnia lutego ukończyłem akademię i – przed jedenastoma laty – przeszedłem przeszczep wątroby.

O Pana pierwszym, wydanym w 1969 roku albumie, literat Dušan Kovačević napisał, że wyzwolił nim Pan jugosłowiańską muzykę estradową od kolektywności.

Tak, Dušan to wspaniały pisarz i pamiętam ten jego tekst. Album zatytułowany był Čovjek kao ja [Człowiek taki jak ja] i był pierwszym, w którym piosenki wykorzystywały formę pierwszej osoby liczby pojedynczej.

Socjalizm sławił kolektyw i kiedy przeszliśmy do nowego systemu społecznego jasne było, że w nim łatwiej będzie funkcjonować jako jednostka. Jednak okazało się, że ponownie zostaliśmy zepchnięci do kolektywu, tym razem nacjonalnego. „My, Chorwaci” i tego typu historie…

Powinieneś opublikować rozmowę z samym sobą, bo lepiej mówisz ode mnie. Tak, znowu się naciska na jakiś nowy kolektyw. Znowu jest – „my to, my tamto”, zamiast – „ja to i to”. To wielka odpowiedzialność być „ja”, ale jednak zostanę „człowiekiem takim jak ja”. I dalej, mimo upływu lat, podpisuję się pod tym tytułem. Wie Pan, ja się twardo trzymam raz wypowiedzianych słów, co nie jest wcale takie częste. Kiedy wyjechałem ze Splitu, po tym jak mnie i Gina Paolo wygonili z festiwalu – jak fizycznie na nas napadli, gdy odśpiewaliśmy piosenkę Vraćam se [Wracam], która dziś jest w podręcznikach szkolnych – powiedziałem, że nigdy więcej tam nie przyjadę. Ludzie radzili mi, żebym odpuścił, mówili, że za rok znów się tam pewnie pojawię, ale ja nie wróciłem. Nie byłem tam od czterdziestu sześciu lat. Tak właśnie, przeżywam swoje życie na własną odpowiedzialność.

W czasach Jugosławii bywał Pan potępiany, rzekomo z powodu motywów religijnych pojawiających się w pewnych piosenkach. Jak Pan na to reagował?

Szczerze mówiąc, nieszczególnie się tym wtedy przejmowałem. Byłem bardzo młody, dopiero zacząłem pracować w telewizji jako asystent muzyczny, studiowałem na Akademii Muzycznej i z powodu jednego cyklu piosenek, który nazywał się Čuda [Cuda] zmuszony zostałem odejść z telewizji. I wtedy już na zawsze przeszedłem do wolnych ptaków, nigdy więcej nie zgodziłem się na zależność od kogoś. Zdarzało się, że proponowano mi nawet bardzo wysokie pozycje, ale nie godziłem się na nie. Zostałem sam. Napady, o których Pan mówi zaczęły się od „Vjesnika” [nieistniejący już chorwacki dziennik], od tekstu zatytułowanego Jakie cuda?, ponieważ napisałem wers „Święty Mikołaj sprawi cud, kiedy ludzie już w cuda nie wierzą”. W gazecie towarzyszył temu zarzut, który zawierał się w pytaniu „czy nasz socjalistyczny człowiek nie sprawia cudów?”. Co najgorsze, ci którzy musieli mnie usunąć z telewizji powiedzieli mi: „My tego nie chcemy”. Byli do mnie pozytywnie nastawieni i cenili mnie, ale przyszła dyrektywa „z góry”. Z tego powodu dzisiaj mam wspaniałą emeryturę. Mogę z niej opłacić wywóz śmieci i światło przed budynkiem, tak żebym mógł trafić do mieszkania, kiedy wieczorem wracam podchmielony.

Jak doszło do Pańskiej współpracy z Borą Đorđeviciem [znanym jako Bora Čorba, liderem rockowego zespołu Riblja čorba]?

Vojkan Borisavljević organizował koncerty na festiwalu, którego nazwy już nie pamiętam i w ramach tych koncertów łączył różnych wykonawców. No i tak mnie połączył z Borą Đorđeviciem. Ja i on widywaliśmy się trochę, głównie w związku z tymi występami, a od lat 90. nigdy więcej nie mieliśmy kontaktu. Jednak muszę przyznać, że z tych serbskich autorów i piosenkarzy Bora Đorđević był najbardziej utalentowany. Bardziej wierzę jemu niż balaševicyzmowi [Đorđe Balašević to popularny serbski muzyk] i tym podobnym.

W swojej poezji zawsze szukał Pan wolności. Czy był Pan rozczarowany, kiedy zrozumiał, że zamiana systemu społecznego w kraju nie oznacza wolności, jakiej można byłoby oczekiwać od tzw. wolnych społeczeństw?

Wolność trzeba odnaleźć w sobie. Ona manifestuje się w zachowaniu człowieka, niezależnie od tego, ile wolności i ile niewoli oferuje świat zewnętrzny. Rzecz polega na tym, ile wolności czuję w sobie i na ile ją realizuję; na ile godzę się na niewolę, a na ile na wolność. Zatem jest to kwestia indywidualnej decyzji i tylko o to tu chodzi. Osobiście, niezależnie od wszystkich cierpień, przez które przeszedłem i nadal przechodzę, czuję się wolnym człowiekiem.

Dla kogo napisał Pan Ne daj se Ines [Nie daj się Ines; utwór Arsena znany przede wszystkim w interpretacji aktora Rade Šerbedžiji]?

Ines zajmowała się sztukami plastycznymi. Mieszka w Mediolanie i jest wdową, nie ma dzieci. Nigdy, ani na moment, mnie nie opuściła. Zrobiła mi popiersie z brązu – było tak ciężkie, że wnosiło je pięciu listonoszy. Prawie co roku przyjeżdża, wynajmuje pokój w hotelu Esplanade i spędza w Zagrzebiu trzy, cztery dni, żeby być blisko mnie i żebyśmy mogli się zobaczyć. Mówi, że moja piosenka określiła ją na całe życie. Proszę, dzisiaj właśnie dzwonił do mnie Rade Šerbedžija, żeby zapytać czy mogę z nim wystąpić w kwietniu, bo oczywiście wykonywać będzie również Ines. Ona mnie zatem wciąż jeszcze nie opuszcza w sensie emocjonalnym, a przecież zerwałem z nią pięćdziesiąt jeden lat temu. To w porządku?

Tak, jeśli nie wiąże się z tym zazdrość nowych miłości.

Moja Gabi [Gabi Novak, znana chorwacka piosenkarka i od 1970 roku żona Arsena] w dużej mierze była świadkiem tych wydarzeń. Po wszystkich moich dawnych miłościach zostały przyjaźnie. Tylko bodaj jednej z tych miłości wolę nie wspominać. Gdyby było trzeba, one by sobie za mnie dały uciąć rękę i ja dałbym sobie uciąć rękę za nie. Czy to w porządku? Moją największą miłością przed Gabi była Božidarka Frajt. I dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi. Ona jest dzieckiem z Kozary [termin odnosi się do tysięcy dzieci, głównie serbskiego pochodzenia, które w czasie drugiej wojny światowej zamknięto i wiele z nich zabito lub zamęczono w ustaszowskich obozach śmierci; dzieci pochodziły z okolic górzystej Kozary, która była sceną jednej z ważniejszych bitew między partyzantami i faszystami (1942)], była w ustaszowskim obozie dziecięcym Jastrebarsko. Nawet nie znała daty swoich urodzin, dlatego później świętowała je w dniu moich urodzin. I tak żyliśmy.

Z tego, co wiem, pieniądze nigdy nie były dla Pana szczególnie ważne.

Nieee. Nigdy. Zawsze miałem tyle, ile było mi trzeba. Miałem dość, żeby móc i innym pomagać. Nigdy wokół tego nie siałem paniki, tak jak nie robiłem tego w związku z karierą. Wiem tyle, ile wiem. Najlepsi pisali o mnie najlepiej, od Veselka Tenžery do Igora Mandicia. Wiem ile to znaczy. Nie jestem ani biedny, ani chciwy, za uznaniem nie gonię.

Pańska generacja przeżyła jedną wojnę, ale nie została wam oszczędzona i druga. Jak spędził Pan lata 90.?

Wie Pan jak się wykorzystuje to słowo „obrońca” – każdy był na swój sposób obrońcą [„hrvatski branitelji”, czyli „chorwaccy obrońcy” – określenie odnosi się do osób, które po stronie chorwackiej brały czynny udział w działaniach wojennych towarzyszących rozpadowi Jugosławii]. Ja w pierwszej kolejności byłem obrońcą piszącym. Pisałem piosenki Između nas rat je stao [Między nami wojna stanęła], Majka hrabrost [Matka odwaga] i inne. Moja matka cały ten czas była w Szybeniku, na który spadały bomby. Jej podwórko pełne było tych odłamków, czy jak to się nazywa. Zapytałem, mamo, co z tym zrobiłaś, a ona mi powiedziała – zebrałam w fartuch i wyrzuciłam do kanału. Po śmierci ojca ona dwanaście lat żyła sama, wieczorem zamykała się w nieogrzewanym domu. Kiedy można było bez problemu dotrzeć do Szybenika, Gabi jeździła do niej i spały razem w rodzinnym, małżeńskim łożu. Tak, Gabi jej pilnowała. Ja byłem wtedy wszędzie, pisałem, śpiewałem… We Włoszech Kemo Monteno i ja, teraz i on choruje, zorganizowaliśmy wspólnie z Sergio Endrigom koncert dla Sarajewa. Dla Vlady Gotovca pojechałem do Rzymu i tam grałem koncerty. Nie nosiłem karabinu, nie maszerowałem w pierwszych szeregach, w końcu byłem wtedy mężczyzną pod sześćdziesiątkę. Każdy robił, co mógł.

Czy w tamtych latach miał Pan problemy wynikające z pochodzenia?

Widzi Pan, mnie rodziła czysta, jak to się mówi, Chorwatka, katoliczka Veronika Mišković, a tata był prawosławny. Musi Pan wiedzieć, że w Szybeniku i wokół niego mieszkała kiedyś spora, jak ją nazywamy, populacja morlachów. Dawniej ci ludzie przyjmowali tę wiarę, która dawała im możliwość utrzymania się na powierzchni, możliwość ocalenia życia, dojścia do jakiegoś majątku. W którymś okresie to prawosławny kościół dawał najwięcej takich możliwości i w ten sposób przodkowie mojego ojca przyjęli prawosławie.

I czy miał Pan problemy z powodu takiej „morfologii”?

Miałem… Znaleźli się i ci, którzy mnie obrażali. Oni się zawsze znajdą. Ale tak naprawdę, ja miałem problemy od początku mojego pisania.

Na ile zdrowie pozwala Panu dzisiaj na występy?

Bardzo mało, ale w tej kwestii przeszedłem już wszystko. Operowano mi oczy, ręce, jelita, przeszczepiono wątrobę i tak dalej. A jednak, jak widać, jeszcze jakoś się trzymam. Wkrótce wybieram się do Mostaru i Sarajewa, gdzie wystąpię ze moim Matiją [Matija Dedić, syn Arsena i Gabi, uznany chorwacki pianista jazzowy i kompozytor]. To nie będzie łatwe. Powiem Panu otwarcie, że już teraz myślę nieco… myślę, żeby pomału kończyć tę moją historię.

Co Pan przez to rozumie?

Nie mam już ochoty pracować. Chętniej spędzam czas z wnuczkami. Jest taka piosenka Svjetlosti moje duše [Światła mojej duszy] i to wnuczki są światłem mojej duszy i najchętniej bawiłbym się z nimi. Głodni nie jesteśmy i już nie zdążymy być. Tak to wygląda i tak to przyjmuję.

W piosence Niko više ne sanja [Nikt już nie śni] z rezygnacją śpiewa Pan, że na końcu gry są dranie. „Nikt już nie śni / sny są dla słabych / każdy taki trzeźwy / w grze są dranie…” Czy tak właśnie widzi Pan ten czas?

Różnie go widzę. Wie Pan, napisałem jakieś trzydzieści książek. Na przykład teraz wyszło w Bośni jedno świetne wydanie, które się nazywa Brzim preko Bosne [Śpieszę przez Bośnię]. Mam jedną piosenkę Vlakom prema jugu [Pociągiem na południe] i w niej wers „śpieszę przez Bośnię”, więc wydawca taki właśnie tytuł dał całej książce. Już wyszły dwa wydania. Piękne, wyrafinowane. Teraz piszę jedną piosenkę, zawsze tak szkicuję i robię notatki. Piosenka nazywać się będzie Pustinja raste [Pustynia rośnie], bo wszyscy najlepsi ludzie, którzy mnie otaczali odchodzą. Nie ma już Mate Došena, Nikicy Kalogjery, Endrigy, Bułata Okudżawy. Kiedy byłem w Słowenii, w Lublanie, na koncercie z okazji 50. rocznicy festiwalu Slovenska popevka, patrzę, że nie ma Privšeki, nie ma Rijavca, nie ma Majdy Sepe, nie ma Marjany Deržaj, nie ma też Kory Potočnik, mojej miłości, dla której napisałem wiersz – to jest ta, która „całowała jakby musiała”. Czułem jakbym przyjechał na pustynię i teraz piszę piosenkę o tej pustyni. Skończę ją dziś czy jutro.