Press "Enter" to skip to content

Literatura, pamięć
MIRKO KOVAČ. FRAGMENTY WYWIADU-RZEKI [2013]

Źródło: Vreme (nr 1181); oryginalnie pełen tekst wywiadu-rzeki pojawił się w magazynie literackim “Novi Izraz” latem 2009 r.
Autor: Muharem Bazdulj
Data publikacji przedruku w magazynie “Vreme”: 22/08/2013
Przekład: oh (11/07/2018)
Uwagi w [kwadratowych nawiasach] dodano w tłumaczeniu

Powiązane teksty: Modlitwa za intelektualistów (tekst Mirka Kovaca, 1983)

Mirko Kovač (ur. 1938, zm. 2013) był wielkim jugosłowiańskim pisarzem, świetnym scenarzystą (m.in. filmu Okupacja w 26 obrazach) i autorem esejów. Urodził się na terenie dzisiejszej Czarnogóry, przez lata mieszkał w Belgradzie, który z powodu prześladowań opuścił w 1991 roku, kiedy to przeprowadził się na Istrię, do Rovinja. Jego debiutancka powieść, Gubilište (1962), choć chwalona przez wielu krytyków, rozpoczęła nagonkę na pisarza, któremu zarzucano pesymizm i budowanie “mrocznej wizji świata”.

Link do dedykowanego wpisu na Fb


 

Podążając za sugestią redakcji sarajewskiego czasopisma literackiego „Novi Izraz” (wydawca: PEN Club Bośni i Hercegowiny), Muharem Bazdulj w 2009 roku przeprowadził z Mirkiem Kovačem wielki „biograficzny wywiad”, którego bezpośrednim powodem była rocznica siedemdziesiątych urodzin pisarza. Wywiad opublikowany został w podwójnym 45-46 numerze pisma „Novi Izraz” latem tego samego roku. Z powodu śmierci Kovača, „Vreme” prezentuje najciekawsze fragmenty tej rozmowy.

O siedemdziesiątych urodzinach

Od razu zacznę od Czesława Miłosza, który się swoim siedemdziesięciu siedmiu latom dziwi i nijak samego siebie nie może przekonać, że naprawdę jest w takim wieku. Mi się czasami wydaje, że to wiele i  zbyt wiele lat, a później brakuje mi jakichś namacalnych dowodów, że tak właśnie jest. Ale cóż, w którymś z listów apostolskich napisano, że „wszystkie nasze lata to chwila”, przy czym któryś z moich bohaterów, albo ja sam, nie pamiętam, w tej książce nad którą właśnie pracuję mówi: „No, jaka chwila, cóż za głupoty, wszystko to zbyt długo trwa; tak długo, że się przerazisz tej drogi, którą przemierzasz i tej przestrzeni; to jest dystans, jakiego nijak nie możesz wzrokiem dosięgnąć”. Kiedy przypominam sobie szczegóły z przeszłości, jakieś wydarzenia, na przykład, że mnie matka z powodu problemów z żołądkiem, które zresztą zostały ze mną do dziś, zabrała do Trebinja do włoskiego doktora, to wydaje mi się, że jechał z nią ktoś inny, a nie ja – nie ten, który teraz jest tu, gdzie jest i mówi o swoich siedemdziesięciu przeżytych latach. Może to wszystko wydaje mi się tym dziwniejsze, że nigdy nie było jasne, w żadnym dającym się przewidzieć wariancie, że doczekam tych lat właśnie tu, w Rovinju, gdzie rzeczywiście się zestarzałem, wszak przyjechałem tu w swoich dobrych latach, jakąś chwilę przed rozpoczęciem trasy zjazdowej, przed początkiem starzenia. Zatem uchwyćmy się tego Miłoszowego „ciągłe zdziwienie, każdego dnia”.

O miejscu urodzenia

Jeśli chodzi o miejsce urodzenia (wieś Petrovići niedaleko Bileća), to tu nie ma żadnych wątpliwości: istnieją skrzętnie prowadzone księgi monasteru Kosijerevo nad rzeką Trebišnjicą – to był stary monaster z okresu Nemanjiciów, stał tu dwór, później w czasach komunizmu ten piękny budynek dworu przerobiono na szpital dla gruźlików. Były tam jeszcze pomniejsze zabudowania, wspaniałe drzewa morwy, jałowce o wielkich koronach, czereśnie, wszystko było tak pięknie urządzone, trawniki sięgały aż do brzegu rzeki. Tu zawsze tłumnie skupiali się ludzie podczas licznych świąt, a najwięcej ich przybywało na Zaśnięcie Bogurodzicy, które przypada pod koniec sierpnia. W dzieciństwie to był mój ukochany zakątek, te wspomnienia wciąż żyją we mnie i z łatwością wracam do wielu szczegółów. Kiedy Trebišnjica została zatrzymana, jak się wtedy mówiło, czyli kiedy rozpoczęła się budowa elektrowni wodnej Grančarevo, dwór zatopiono, podobnie jak i inne, mniejsze zabudowania oraz jedną piękną studnię, którą żywo pamiętam. Jedynie monaster zachowano, przenosząc go, kamień po kamieniu, do mojej rodzinnej wsi Petrovići i do dziś tam właśnie stoi, niedaleko jeszcze starszego kościoła Stražnica, śmiesznie tam wygląda, jak doklejony. A skoro już jesteśmy przy tym temacie, to chcę powiedzieć, że dobrze znam historię tego regionu, każdy zakątek tej przestrzeni, wszystkie rodziny prawosławne i muzułmańskie, ale też katolickie, ponieważ związani byliśmy z pewnymi rodzinami z Ravnego, a mój ojciec trzymał się z pewnymi Kovačami, jakiś Ante Kovač często przychodził do ojca z wizytami i mawiało się, że „mamy wspólne korzenie”, ale nigdy się nie dowiedziałem, czy my pochodzimy od nich, czy oni od nas, tak naprawdę to mnie wcale nie interesowało.

Muszę wspomnieć, że w mojej rodzinnej wsi znajduje się jedno z najstarszych prehistorycznych odkryć, mówię o Czerwonej Skale. Odkrycie warstw kulturowych w jaskini Czerwona Skała mówi o czterdziestu tysiącach lat istnienia ludzkiego życia w tym regionie, a przedmioty znalezione w jaskini świadczą o cywilizacji śródziemnomorskiej. Uczeni powiedzą, że Czerwona Skała zawiera „trzydzieści jeden kulturowych horyzontów”, warstwy od paleolitu do ery brązu. Innymi słowy, cała ta, że tak powiem, konfiguracja mojej okolicy skonstruowana jest tak jakby ją Marquez projektował. Na przykład załóżmy, że z Petrovići jadę pociągiem do Trebinja, dworzec znajduje się we wsi i jest to dworzec o trzech peronach – tu schodziły się trasy pociągów i tu dowodził szef stacji – jednak nigdy nie łapałem pociągu na mojej stacji, zamiast tego truchtałem do Kosijereva, bo pociąg potrzebował półtorej godziny, żeby z Petrovići przez Bileć dojechać do Kosijereva. Nie wiem, czy wyrażam się jasno? Ja z domu do Kosijereva miałem dwadzieścia minut. W ten sposób zatem oszczędzałem czterdzieści minut, mogłem dłużej spać, to były poranne pociągi, a, co było bardzo ważne, oszczędzałem też pieniądze, bo bilet z Kosijereva do Trebinja był dużo tańszy. Tylko wracając, jechaliśmy z Trebinja przez Bileće, ale to była długa podróż, trwała całe dwie i pół godziny, jeśli nie więcej. Wracaliśmy przez Bileće, bo w Trebinju zawsze coś kupowaliśmy, a od strony stacji Kosijerevo do naszego domu droga była bardzo trudna. Może teraz uwikłałem Państwa w tę moją geografię, ale ja zawsze mam potrzebę, żeby trochę powyjaśniać.

Zatem, po takim długim wstępie, Petrovići niegdyś znajdowały się w starej Hercegowinie, ja urodziłem się w banowinie zetskiej, a dzisiaj Petrovići znajdują się w Czarnogórze. W czasie istnienia banowiny zetskiej Gruž również był częścią kotaru trebińskiego. W czasie kiedy się urodziłem, 26 grudnia 1938 roku ministrem spraw wewnętrznych banowiny zetskiej był ojciec mojego najlepszego przyjaciela, wielkiego pisarza Borislava Pekicia, Vojo Pekić, dobrze go znałem, to był przystojny człowiek, opowiadał mi, że prowadził zacięte boje z jakimiś młodymi komunistami z mojego bractwa. Wszędzie w moich książkach rozsiane są ślady biografii, w Mieście w lustrze [tłum. Dorota Jovanka Cirlić, wyd. Pogranicza] miałem przygotowany cały wielki rozdział z ojcem Pekicia i jego wspomnieniami dotyczącymi powieściowego stryja Anđelka. Zamierzałem połączyć realne osoby z fikcyjnymi, ale to się nie składało, więc cały ten wielki rozdział w ostatniej chwili wyrzuciłem…

O ojczyźnie

Dla mnie istnieją dwie ojczyzny, pierwsza jest ojczyzną literacką albo, jeśli kto woli, fikcyjną, która jednak naprawdę istnieje i dla mnie jest rzeczywista; druga odwrotnie, jest ojczyzną realną, ale dla mnie od dawna nieistniejącą, a już szczególnie nie istnieje ona od czasu zakończenia tej ostatniej wojny. Nie wierzę, że jakieś inne ojczyzny, cudze ojczyzny są lepsze na tych naszych bałkańskich nieużytkach, dlatego cokolwiek robiłem w ciągu ostatnich lat, uparcie uciekałem od ojczyzny, a ona tak mnie prześladowała, że uciekając od niej, coraz bardziej stawałem się jej jeńcem. Oczywiście mówię teraz o moich książkach, w nich dumny jestem z tej ojczyzny w równej mierze, co jej w rzeczywistości nienawidzę. Gdyby nie ta ojczyzna, nigdy nie stworzyłbym takich postaci, takich charakterów, takich światów, gdyby nie ona, niczego bym nie wiedział o tych wszystkich mrocznych instynktach. Można być oczywiście pisarzem bez ojczyzny, ale ja prawdopodobnie po prostu nie potrafiłem inaczej. Pewnie mógłbym pisać jakieś opowieści na zadane tematy, sceny z życia małżeńskiego albo powieści erotyczne, czego – żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie uważam za mniej wartościowe, ale mnie to po prostu nie interesowało i nie interesuje, ponieważ jest dość pisarzy, którzy są w tym lepsi niż ja, ale nikt nie może lepiej ode mnie napisać opowiadań ze zbioru Ruže za Nives Koen [Róże dla Nives Cohen], stworzyć bohaterów z Drzwi żywota [tłum. Grzegorz Łatuszyński] czy czegokolwiek, co znalazło się w Mieście w lustrze.

Singer miał rację, mówiąc, że literatura żyje w relacji z pamięcią. Mnie niekiedy przerażają rzeczy, które pamiętam, ale tych wspomnień nie można tłumić, bo wtedy wracają coraz częściej. Oczywiście, pisarz nie może umieścić w swoich książkach wszystkiego, co przeżył, choćby i był zdecydowany splądrować samego siebie. Im bardziej oddalam się od czasów dzieciństwa, mam na myśli upływ czasu, tym obrazy tego, co dawno odeszło stają się czystsze i jaśniejsze, czasami słyszę swoje słowa, dokładnie wiem, co powiedziałem w tej czy innej sytuacji, wracają jakieś poniżenia, coś, co zabolało, dzieciństwo to niewiarygodny materiał, ale należy z niego brać odrobinę i ugniatać, i kształtować. Czasami wydaje mi się, że nie pamiętam już nic, tylko to dzieciństwo, choć to oczywiście nieprawda, po prostu dzieciństwo jest ważną częścią życia. A z czasem staje się jeszcze ważniejszą.

Jeśli chodzi o czytanie, to miałem szczęście, że szybko zacząłem się kolegować ze starszymi od siebie, byłem uczniem, a moimi przyjaciółmi byli studenci literatury, a nawet poeci. Byłem w ósmej klasie gimnazjum, kiedy poznałem Kiša; jako uczeń wieczorami przesiadywałem w kawiarniach z Brankiem Miljkoviciem i innymi pisarzami „belgradzkiej bohemy”, a rano szedłem na lekcje. Miałem pewnie trzynaście albo czternaście lat, kiedy zdobyłem kilka wielkich pudeł książek przeznaczonych na śmieci. Był taki jeden szalony komunista, ideolog, który kiedyś, przed drugą wojną światową, pracował w drukarni, a po wojnie został kierownikiem czytelni miejskiej i on właśnie, zgodnie ze swoimi kryteriami, czyścił regały z dekadenckich, mrocznych dzieł, do których zaliczał m.in. niektóre książki Tołstoja i Dostojewskiego. Uwierzył mi, że taczką zawiozę te pudła na śmietnisko, które znajdowało się w pobliżu, a ja zawiozłem je do domu i ukryłem na strychu. Moja matka drżała, „aresztują nas”, ale pomogła mi je ukryć. Pierwsza książka, którą tak żywo pamiętam, którą połykałem, a która przeznaczona była na stos, to było Dzieciństwo, lata chłopięce, młodość Tołstoja. Myślę, że musiałem ją przeczytać dobrych dwadzieścia razy. Ten jego wstęp, w którym zwraca się do czytelnika, mówiąc, że można pisać z głowy i z serca długo był dla mnie niezrozumiały, musiałem wejść w literaturę, żeby zrozumieć, ale była to jedna z książek do których najczęściej wracałem. Do dzisiaj często wracam do Tołstoja. W świetle wydarzeń w Czeczenii, trzeba przeczytać jego Hadżi Murata, to jest arcydzieło.

O pierwszej powieści

Gubilište [Miejsce kaźni] zostało dobrze przyjęte przez część środowiska; krytyk tygodnika „NIN” o debiucie kogoś, kto w chwili wydania książki nie miał nawet dwudziestu czterech lat napisał, że jeszcze trochę, a byłoby to wydarzenie roku, zaraz po Wędrówkach Crnjanskiego. W tym czasie ceniony krytyk „Politiki”, a do tego partyjny ideolog, Muharem Pervić napisał panegiryk. A potem przyszły burza i gniew ojczyzny. Stopniowo przetworzyło się to w obławę; myśmy zawsze mieli jakichś myśliwych, wieczne polowanie na czyjąś głowę. Ja już sam nie wiem, jak się wtedy czułem, bo mieszały się tu głosy za i przeciw, więc można powiedzieć, że jako młody pisarz trochę zadzierałem nosa. Okropne było jednak to, że co tydzień musiałem się stawiać przed jednym udbaszem [odpowiednik polskiego ubeka, nazwa powstała od skrótu UDBA oznaczającego Urząd Bezpieczeństwa Państwa], który miał mnie pod swoją opieką. Ten człowiek nazywał się Lajo Labudović, był Czarnogórcem; najpierw przychodziłem do jego biura, zawsze punktualnie, co do sekundy, zgodnie z narzuconym mi terminem. Tak to szło przez pierwszy miesiąc, a potem zaczął wyznaczać mi spotkania najpierw w kawiarni Drina, następnie na Kalemegdanie, na ławce, a potem jeszcze w jakichś nietypowych punktach, co wydawało mi się jednocześnie bardzo dziwne i pociągające. Woził mnie w różne miejsca, do jakichś stajni pod Belgradem, na obiady do udbowskich stołówek, ale nie było w tych naszych spotkaniach szorstkości, można powiedzieć, że były to tylko rozmowy o literaturze. On był kompletnie literaturą pochłonięty, znał na pamięć Majakowskiego, recytował go po rosyjsku itd. I wtedy, po trzech czy czterech latach, nagle pozbyli się szefa jugosłowiańskiej policji, Aleksandra Rankovicia, a z nim mojego Lajo. Byłem pierwszym, do którego przyszedł się żalić, bo przez te przesłuchiwania zbliżyliśmy się do siebie. I później naprawdę zostaliśmy świetnymi przyjaciółmi. Siedzieliśmy każdego dnia w kawiarni hotelu Majestic, z pogodą wspominaliśmy czasy, kiedy był moim opiekunem. Opowiadam o tym epizodzie, który wprawdzie dziś jest zabawny, ale nie chcę bynajmniej umniejszyć nim ówczesnego agresywnego politycznego reżimu i jego tortur. To był reżim, który wyedukował wszystkich tych morderców z ostaniej wojny.

Przyjaciele: David, Kiš, Pekić

Obawiam się, że na ten temat nie powiem nic nad to, co napisałem w książce Pisanje ili nostalgija [Pisanie albo nostalgia], w której opowiadałem o nas wszystkich – niektórzy zarzucali mi, że byłem ostry w stosunku do Pekicia, ale ja tak nie uważam, nieco zaskoczyła mnie publikacja jego korespondencji, w której sam się odkrył. Ale chcę coś powiedzieć: niezależnie od tych moich zarzutów i problematycznych cech jego charakteru – jedno myślenie dla nas, drugie dla Ćosicia i Palavestry [Dobrica Ćosić, pisarz i polityk oraz Predrag Palavestra, pisarz i teoretyk literatury, obaj prominentni członkowie SANU – Serbskiej Akademii Nauki i Sztuki, której członkiem-korespondentem Pekić był od 1985 roku] – ja go wyjątkowo cenię jako pisarza, jako osobę bardzo go kochałem, byliśmy sobie niewiarygodnie bliscy. Ta moja miłość do niego przetrwała mimo nieporozumień, które jednak nie doprowadziły do żadnego większego zła. Nie mamy ani jednego tekstu Pekicia pisanego przeciwko Miloševiciowi, bo z powodu członkostwa w SANU nie mógł niczego takiego napisać. Ale on jest tak mocną i światłą figurą, że jakieś detale nie mogą mu zaszkodzić.

O Belgradzie

Belgrad był, jeśli mogę tak powiedzieć, moją ojczyzną z wyboru. Kochałem to miasto i uciekałem z niego albo raczej od niego bardzo często i na długo zanim doszło do ostatecznego wyjazdu. Sporo czasu spędzałem w Zagrzebiu i przez pewien okres nawet nie miałem jak wrócić do Belgradu, ponieważ się rozwiodłem i opuściłem dotychczasowe mieszkanie. I ta nasza „czwórka” coraz rzadziej bywała razem – Pekić w Londynie, Kiš wykładał w Bordeaux, David był redaktorem w telewizji, ja w tej dekadzie 1970-1980 napisałem zbiór opowiadań Rane Luke Meštrevića [Rany Luki Meštrovicia], dwie powieści, Ruganje s dušom i Vrata od utrobe, dziesiątki seriali telewizyjnych, dwa filmy telewizyjne z Lordanem Zafranoviciem, scenariusze do czterech filmów fabularnych, z których każdy został zrealizowany. Stale byłem w ruchu, stale w drodze. Ponieważ wszystkie filmy robiłem dla Jadran filmu [zagrzebskie przedsiębiorstwo filmowe założone w 1946 r.], siłą rzeczy coraz więcej czasu spędzałem w Zagrzebiu. I do tego wszystkiego, ponownie znalazłem się na czarnej liście, zostałem nagrodzony za zbiór opowiadań, po czym mi tę nagrodę odebrano. Paskudny felieton o mnie ukazał się w tygodniku „Politika”. Generalnie rzecz ujmując, był to czas burzliwy i płodny. I po sukcesie powieści Vrata od utrobe, i po sukcesach filmowych, myślałem, że przyszedł czas – że osiądę w Belgradzie, ustatkuję się, uporządkuję swoje życie, jako scenarzysta bardzo dobrze zarabiałem, na przykład za scenariusz do filmu Okupacja w 26 obrazach mogłem kupić trzy VW Golfy, a jako że uczestniczyłem w zyskach z filmu, to moja sytuacja wyglądała jeszcze lepiej, kiedy został on sprzedany do trzydziestu krajów i po tym jak w Jugosławii obejrzały go ponad dwa miliony ludzi. I nagle przyszedł ten burzliwy okres drugiej połowy lat 80. Pojawiła się twarz jakiegoś innego Belgradu, którego nie byłem w stanie rozpoznać. Ogromna liczba ludzi, z którymi żyłem w przyjacielskich stosunkach zobaczyła w Miloševiciu mesjasza, zaczął się okres rozchodzenia i już pod koniec lat 80. znaleźliśmy się po dwóch różnych stronach. Ja i moje towarzystwo stanowiliśmy mniejszość, podczas gdy tłum był coraz głośniejszy i „narastał jak inflacja”, jak by powiedział Canetti. Już kiedy Milošević przejął w Serbii władzę, postanowiłem wyjechać z Belgradu do Istrii, osiedlić się w jakimś małym mieście albo nawet na wsi, choć Istrię znałem tylko jako turysta – przemierzałem ją za każdym razem, kiedy jechałem na Festiwal Filmowy w Puli, którego byłem częstym gościem. Poznałem kilku Istrian podczas Targów Książki w Belgradzie, byli wydawcami, Armand Debeljuh, Alda Kliman, poznałem Milana Rakovca, z którym bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy i tak się Istria przede mną otworzyła z tej strony. Przez przypadek padło na Rovinj: jeden człowiek z Nowego Sadu wynajął mi tam tanio mieszkanie. Ale ponieważ zrobiło się głośno o moim przyjeździe, spływały do mnie dziesiątki zaproszeń do Zagrzebia, atrakcyjnych propozycji i obietnic, ale i tam byłem zagrożony, tym razem polityką Tuđmana. I muszę przyznać, że podobało mi się, kiedy go Istrianie wygwizdali. Teraz już, mając tyle lat, spokojnie mogę powiedzieć: Istria to był mój najlepszy wybór czy raczej nasz najlepszy wybór, bo bez żony, jej wsparcia i inicjatywy ciężko byłoby mi wytrwać.

Lata 90.

Kiedyś nigdy bym nie uwierzył, że będę pisał polityczne, zaangażowane teksty, ale gdy na twoich oczach rodzi się faszyzm, należy reagować, nawet gdyby miało to być skazane na porażkę. Jeden z moich tekstów, Rađa li se naše čudovište [Czy oto rodzi się nasz potwór] ukazał się w 1989 roku w zagrzebskim dzienniku „Danas”. Kto by dawniej przypuszczał, że Filip David chwyci w dłoń polityczne pióro, jednak jego wrażliwość na prawdę, umiłowanie sprawiedliwości, sprzeciw wobec nacjonalizmu sprawiają, że jest on wspaniałym twórcą błyskotliwych, ostrych tekstów politycznych. Coś podobnego zdarzyło się w Bośni z Ivanem Lovrenoviciem, który jest dzisiaj niewątpliwie najlepszym analitykiem sceny politycznej. To, co rozpocząłem w Belgradzie kontynuowałem w Rovinju, pisząc przez kolejnych wiele lat do „Ferala” [Feral Tribune był lewicującym, satyryczno-politycznym chorwackim tygodnikiem, który ukazywał się w latach 1993-2008], bo i Chorwacja pod władzą Tuđmana była niepożądana i męcząca; te dwie ówczesne polityki, chorwacka i serbska, przelewały się jedna w drugą i jedna z drugiej. Po roku 2000 do „Ferala” pisałem głównie teksty literackie, wiele z nich weszło w skład wydanej ostatnio nowej wersji mojej książki Evropska trulež [Europejska zgnilizna].

Testamentowe wydanie dzieł zebranych

Od dawna marzyłem, aby wszystkie moje książki napisać od nowa, nie dlatego, żebym uważał je za złe, żeby miały mi się one nie podobać – są nawet tacy, którym bardziej podobają się oryginalne wydania, z czym ja się jednak absolutnie nie zgadzam – ale ciągnęło mnie do perfekcji, a lepszego sposobu realizacji tego instynktu niż udoskonalenie tego, co już kiedyś napisałem nie znalazłem. Gdybym był rzeźbiarzem, robiłbym to samo. Gdybym był malarzem, także. Gdybym był jubilerem, produkowałbym jeden określony element w stu wariantach. Z książką jest najtrudniej. Borges powiedział kiedyś „Wszystkie swoje książki napisałbym od początku”. Z drugiej strony, jestem przekonany, że moje książki bardzo zyskały w tym chorwackim wariancie – zawsze marzyłem, żeby pisać po chorwacku, więc pisałem, nie tylko Malvinę czy części Uvoda u drugi zivot, Ruganja s dušom, ale i najlepszy rozdział, ten o kalendarzach, w powieści Vrata od utrobe napisałem po chorwacku. Właśnie tak, zmiany wcale nie są kosmetyczne. Dzieła zebrane, które Seid [Seid Serdarević, wydawca, redaktor, współzałożyciel zagrzebskiego Wydawnictwa Fraktura] wydaje we Frakturze są pewnego rodzaju moim testamentem. Jeśli kiedyś w przyszłości ktoś będzie chciał wydawać moje książki albo – w co nie wierzę – wrzuci je na listę lektur, wtedy trzeba się będzie zwrócić do Seida, bo tylko te wydania mogą być wznawiane, inne za żadne skarby. Poza tym, już wprowadzamy tę zasadę w życie, dlatego wyłącznie nowo wydane książki są tłumaczone. Seid jest tym, który kieruje całością, stąd w Belgradzie również pojawiło się wydanie po chorwacku, bez jednego zmienionego przecinka, obecnie opublikowana została też Malvina, a w Czarnogórze, również po chorwacku, wyszło Pisanje ili nostalgija. W ten sposób, we Frakturze pojawiło się ostateczne, testamentowe wydanie i w tym właśnie leży sens publikowania tego mojego kompletu w dwóch „pudełkach”…