Źródło: Svjetlo riječi (znaleziono na portalu Prometaj.ba)
Autor: Drago Bojić
Data publikacji oryginału: 2007
Przekład: oh/2018
Uwagi w [kwadratowych nawiasach] dodano w tłumaczeniu
Dalsza lektura: tu można znaleźć listę realizacji pomnikowych Bogdanovicia razem z historią powstawania danych obiektów (całość po angielsku); na blogu Marka Schneidera aka Marka Krojača dostępne są fotografie najważniejszych pomników B.B. wykonane w latach 2004-2013.
Bogdan Bogdanović (ur. 1922, zm. 2010) – architekt, budowniczy, artysta, myśliciel, autor urodzony w Belgradzie i związany z nim do czasu wymuszonej przez reżim Miloševicia emigracyjnej wyprowadzki do Wiednia. Profesor Uniwersytetu w Belgradzie, burmistrz Belgradu w latach 1982-1986. Autor fenomenalnych pomników i założeń parkowych upamiętniających wojnę przeciw faszyzmowi (m.in. parków pamięci w Mostarze, Jasenovcu, Prilepie, Kruševcu).
Bogdan Bogdanović, architekt i artysta, filozof miasta i architektury ostatnie lata życia spędził w Wiedniu jako emigrant. Autor pomnika Kamienny Kwiat (1966) w Jasenovcu i wielu innych pomników antyfaszystowskich na terenie byłej Jugosławii; dawny burmistrz Belgradu (1982-1986), profesor belgradzkiego Wydziału Architektury, autor licznych prac dotyczących architektury miasta, szczególnie poświęconych jej mitycznym i symbolicznym aspektom, w ostatnich latach życia pisał i publikował w języku niemieckim: Die Stadt und der Tod [1993; Miasto i śmierć], Arhitektur der Erinnerungen [1994; Architektura i wspomnienie], Die Stadt und die Zukunft [1997; Miasto i przyszłość], Der verdammte Baumeister [1997; Przeklęty budowniczy]. W 2002 roku Bogdanović otrzymał od władz austriackich nagrodę za całokształt pracy twórczej i naukowej.
Jako osoba jawnie i ostro krytykująca politykę Miloševicia wobec innych narodów dawnej Jugosławii, opowiadająca się przeciwko wielkoserbskiemu nacjonalizmowi oraz burzeniu chorwackich i bośniackich miast, Bogdanović znalazł się pod ostrzałem reżimu. Po latach znoszenia prowokacji, politycznych tortur, maltretowania i publicznych wezwań do linczu, pod koniec 1993 roku państwo Bogdanoviciowie zmuszeni zostali do opuszczenia Belgradu. Schronienie znaleźli w Wiedniu.
O Bogdanie Bogdanoviciu, jego życiu i twórczości można byłoby napisać wiele. Europa i świat poznały go jako cenionego i ważnego architekta oraz filozofa urbanizmu, szanowały za przekonania polityczne, we własnym kraju zaś – wyłączając grupę przyjaciół – najczęściej uznawany był za zdrajcę Serbii i Serbów, ostatnie lata życia spędził w ciszy, na uboczu. Bogdanović nie zajmował się nowymi projektami, uznał że dał już wszystko, co miał do zaoferowania, zatem każde nowe przedsięwzięcie byłoby powtórzeniem. W ostatnich latach poświęcił się pisaniu o architekturze, przede wszystkim zaś o urbanistyce.
W prezentowanym wywiadzie Bogdanović mówi o dzisiejszej Serbii, o Belgradzie i innych miastach obszaru dawnej Jugosławii, o swoich pomnikach i kulturze pomników w ogóle… Rozmowę z Bogdanoviciem w 2007 roku przeprowadził Drago Bojić dla portalu Svjetlo riječi. Bogdan Bogdanović zmarł w czerwcu 2010 roku.
DRAGO BOJIĆ: Panie Bogdanović, minęło już ponad dziesięć lat odkąd opuścił Pan Belgrad. W tym czasie w Belgradzie, Serbii i na całym obszarze dawnej Jugosławii wiele się zmieniło. Czy może Pan wyznaczyć paralelę między Pańskim Belgradem a tym obecnym, Serbią sprzed lat i Serbią dzisiaj oraz powiedzieć jak Pan widzi jej przyszłość?
BOGDAN BOGDANOVIĆ: W ostatnim dziesięcioleciu Belgrad bardzo się zmienił. Na gorsze. Tę dekadencję najłatwiej poczuć w brzmieniu języka. Dzisiejszy belgradzki język irytuje. Jest szybki, splątany, pozbawiony melodyczności. Na myśli mam ton języka, nie warstwę lingwistyczną. Brutalny jest i agresywny. Taki histeryczny sposób porozumiewania się ludzi świadczy o ich nieszczęściu. Dzisiejszą tożsamość Belgradu najlepiej widać na przykładzie języka. Ale i wiele innych rzeczy świadczy o zmianach, jakie tam zaszły. Miasto potwornie się rozrasta. Jest już niemal wielkości Wiednia i często lubi się z nim porównywać. W tym porównaniu obecna jest piekielna anomalia: biorąc pod uwagę swoją wielkość, Belgrad, podobnie jak Wiedeń, powinien być narodowo niejednorodny, wyznaniowo niejednorodny, multi-kulti itd. Ale Belgrad taki nie jest. Skoro w Wiedniu jest 100 tysięcy Serbów, to w Belgradzie powinno być przynajmniej 50 tysięcy Austriaków. Belgrad jest miastem monolitycznym: jeden język, jedna nacja, jedno wyznanie… W ciągu ostatnich dwóch dekad Belgrad wyłączony jest z multinarodowości, multietniczności, multijęzyczności. Monolingwistyczne miasto, w którym żyją 2 miliony mieszkańców to monstrum. Belgrad to w istocie nadmuchana prowincjonalna mieścina. A podobnie można byłoby określić i inne południowosłowiańskie miasta.
Przed wojną ostrzegał Pan przed potwornymi konsekwencjami polityki Miloševicia opartej na militaryzmie i nacjonalizmie – z tego powodu ostatecznie zmuszony Pan został do opuszczenia Belgradu. Dziś wprawdzie nie ma już Miloševicia ani wielu innych przedwojennych i wojennych promotorów nacjonalizmu i wojennego pustoszenia, ale jednak wydaje się, że nie zniknęła wraz z nimi i wojną polityka tego typu. Czy bałkańskie narody mogą, po latach wojen i rujnowania, w końcu wyjść z mroku nacjonalizmu?
Razem z jego śmiercią, potworność Miloševicia ustała tylko fizycznie, ale wiele z niej żyje nadal w ludziach. Przekazanie Miloševicia Hadze to najodważniejszy ruch Đinđicia, jego osobista odwaga, osobiste ryzyko. Gdyby go Đinđić tam nie spakował, Milošević do dziś prawdopodobnie przechadzałby się belgradzkimi ulicami. Milošević to ikona serbskiej dekadencji, jej moralnego upadku. Choć, rzekomo, diabelnie inteligentny, on tak naprawdę był człowiekiem zepsutym, który wszystko podporządkowywał własnej korzyści. Milošević jest uosobieniem niższego moralnego i mentalnego poziomu połączonego z agresywną amoralnością. Potworne, że naród to przyjął. W Belgradzie jest dość ludzi odważnych, ale oni są zmęczeni ciągłą walką ze złem pewnego wampira. Wielu z tych wspaniałych ludzi, po latach wojny, jest dziś na granicy wytrzymałości. Być może istnieje już nowa generacja, która tworzyć będzie inną Serbię, ale koło historii w Belgradzie już dawno się zatrzymało – już od dwudziestu lat stoi. Długa izolacja odbiła się na wszystkich polach życia, szczególnie zaś wpłynęła na przestrzeń intelektualną i kulturalną. Dla przykładu, dzisiaj w Belgradzie istnieje mnóstwo małych, słabych uniwersytetów. I to potwierdza dekadencję miasta i społeczeństwa.
W swojej bogatej twórczości architektonicznej wzniósł Pan po drugiej wojnie światowej liczne pomniki antyfaszystowskie. Co Pana prowadziło podczas ich budowy? Jak widzi Pan kwestię cierpienia?
Ja budowałem pomniki, które nie wyglądają jak pomniki. Nie wyobrażałem ich sobie jako pomników. Pomniki przypominają o męce, o cierpieniu, ale niczego nie definiują, szczególnie nie w sensie propagandowym. Rozbiłem socjalistyczną formę pomnika i silnie obecne wtedy w Jugosławii wpływy radzieckie. Ja tworzyłem gry kontemplacyjne. Element gry zawsze lubiłem. A kiedy je wznosiłem, marzyłem o świecie bez pomników.
Te narody zdają się być stworzone do cierpienia i nowe pokolenia to cierpienie dodatkowo komplikują. Pomniki cierpienia są nieszczere, często głupie i komiczne. Jako takie nie wyjaśniają niczego i do niczego nie wzywają. Pragnąłbym świata bez pomników. Pomniki można byłoby zastąpić abstrakcyjnymi diagramami, które sławią życie, przypominają o jego krótkotrwałości… Świat szczęśliwy jest światem bez pomników. Filozoficzne i metafizyczne idee nie potrzebują materii. Każdy pomnik jest w jakiejś mierze agresywny. A wspomnienia, które budzi są zawsze niebezpieczne. Oczywiście nie jest możliwy świat bez historii, ale należałoby budować historię pamięci, idei, wrażeń, a nie historię przekrzykiwania. Ale, zdaje się, to tylko moje próżne nadzieje!
Dziwne, że to właśnie ja wznosiłem Jasenovac. Tito odegrał w tym ważną rolę. Jasenovac przez wiele lat pozostawał nieupamiętniony. Wszyscy pytali jak to jest, że Jugosłowianie nie robią nic na Jasenovcu, dlatego tę kwestię należało rozwiązać również z powodu opinii międzynarodowej. Tito czuł, że w tym miejscu pięść nie byłaby odpowiednia. Każdy sposób ewokowania był groźny. Kiedy pojawił się kwiat, wszyscy odetchnęli. Strasznie się namęczyłem i długo mnie to dręczyło zanim wypracowałem symbol kwiatu. Można by o tym powieść napisać.
Skoro mowa o Jasenovcu, podkreśliłbym jeszcze coś. Pomnik należy do tego, który go wzniósł lub też do państwa, na którego terytorium został wzniesiony. To jest zasada architektury pomnikowej. Jasenovac, zgodnie z tą zasadą, stanowi część historii chorwackiej architektury. Wspominam o tym, ponieważ Serbowie chcieliby zaliczyć wszystko do historii serbskiej architektury. Jeśli chodzi o emocjonalną więź z pomnikami, to po zniszczeniu Vukovaru zrozumiałem, że byłaby ona amoralna i że nie mam prawa być emocjonalnie związany. Vukovar obrócili w pył oficerowie, którzy mi wcześniej przyznawali nagrody i odznaczenia. Pomniki nie musiały ulec zniszczeniu. Ale to bez znaczenia, ja wymazałem emocje. To był mój moralny obowiązek. Kiedy nie ma Vukovaru, nie mam prawa nawet pomyśleć o tym jaką szkodę wyrządzono pomnikom.
W ciągu ostatniej dekady w Bałkanach wyrastały nowe pomniki wzniesione ku czci poległych. Szczególnie ciężka i skomplikowana jest sytuacja w Bośni i Hercegowinie. Czy te – często szkaradne, obciążone nacjonalizmem, religijnym fundamentalizmem, nienawiścią w stosunku do innych i jednostronnością – pomniki wywoływać mogą obustronną solidarność z cierpieniem innych, czy – w ten sposób zaprojektowane i naznaczone emocjonalnie – stanowią przeszkodę i hamują budowanie wspólnego życia?
Wszystkie te nowe pomniki są przerażające i straszne. To są pomniki cierpiętnicze, które sławią cierpienie, a nie życie. Kultura Bałkanów jest kulturą pomników. Europa jest nasycona pomnikami. W Europie znaleźć można przepiękne pomniki, ale dziś posiadają one już tylko wartość scenograficzną, teatralną. Ich emocjonalna wartość wyparowała. To pokazuje, że wszystko, co było tragiczne, może stać się komiczne. Taki jest los wszystkich pomników, które nastają z wojen, z cierpienia, z bitew. Przy wielu starych pomnikach nikt już prawie nie pamięta, a i nie nazbyt się zastanawia, kto tu przeciw komu wojny toczył i w imię czego wzniesiono te monumenty. Dlatego należałoby budować pomniki uniwersalnym wartościom. Pomniki mądrości, prawości i innym cnotom. Ja jednak pragnę (utopia) świata bez pomników, świata, w którym nie ma potrzeby wznoszenia ich.
Jasenovac, Bleiburg, Srebrenica… Czy cierpienie uszlachetnia ludzi, czy może jednak tworzy i pogłębia zaklęte kręgi mitów, w których widać tylko własną utratę, a może stale karmi ono straszne pragnienie zemsty i wyrównywania rachunków?
Ani jednego z tych miejsc nie wolno nigdy zapomnieć i wymazać. Nasze południowosłowiańskie fatum to mity. Mity same w sobie są piękne. Świat byłby uboższy bez takiej Iliady czy Odysei, ale mądrość południowosłowiańska nie odróżnia mitycznego od realnego. To ogromne niebezpieczeństwo. Kiedy pomieszają się mity z rzeczywistością, wtedy dochodzi do katastrofy. W tym zawiera się też problem obiektywnego postrzegania własnych i cudzych „innych”. Wspomniane miejsca cierpienia należy uwolnić od mitycznego, aby w przyszłości nie stały się powodem nowego piekła i nie przyniosły nowego cierpienia.
Przyszłość Bośni i Hercegowiny i po jedenastu latach od zakończenia wojny wciąż jeszcze jest niepewna. Czy uważa Pan, że zmiana struktury – przede wszystkim eliminacja Republiki Serbskiej zrodzonej z czystek etnicznych i ludzkich ofiar – stworzyłaby warunki do budowania spokojnej i demokratycznej Bośni i Hercegowiny? Jaka jest przyszłość BiH?
Bośni i Hercegowiny nie można w żadnym wypadku dzielić. Konsekwencje byłyby nieprzewidywalne. Uniezależnienie Republiki Serbskiej, poza tym, że byłoby legitymizacją istnienia państwa zbudowanego na zbrodni i cierpieniu innych, spowodowałoby też dodatkowe zamieszanie wśród Serbów. Istniałyby dwa serbskie państwa, które nigdy nie mogłyby razem funkcjonować, bo po prostu nie należą jedno do drugiego. Jednak jestem zaniepokojony o przyszłość Bośni i Hercegowiny. Kotłują się tam liczne namiętności. Titoizm i czas istnienia Jugosławii nie zdołały doprowadzić do rozumnych stosunków i współbycia w BiH. Pamiętam moje liczne kiedyś podróże po Bośni. Teraz mam wrażenie jakby te nastroje już wtedy się tliły, a politycy je wykorzystali.
Przyszłość Bośni i Hercegowiny jest przyszłością Unii Europejskiej. Idea europejska jest już prawomocna, ale czy naprawdę zdoła wziąć górę, to wciąż jeszcze ciężko powiedzieć. Jeśli tu się złożą różne czynniki, poskłada się i w Bośni i Hercegowinie.
W ostatnich latach w Pana pracy pisarskiej dominuje temat i problematyka miasta. Jak Pan patrzy na metamorfozy bałkańskich miast? Jakie paralele byłby Pan w stanie wyznaczyć między Belgradem, Zagrzebiem i Sarajewem z czasów Jugosławii i teraz?
Od zakończenia wojny byłem w Sarajewie kilka razy. Na krótko. I za każdym razem w ludziach czułem napięcie. Wszystko jest naprężone. Każde słowo wypowiada się z nadzieją i naprężeniem. Z drugiej strony, w Serbii nie ma nawet napięcia, wszystko jest chaosem. Zagrzeb jest w lepszej sytuacji. On jest zdefiniowany jako europejski, posiada jasną europejską orientację w odróżnieniu od Belgradu, który brodzi między matką Rosją i ciężarem wielu wojen. To ogromny grzech, że Serbowie nie rozumieją, ile ofiar te wojny przyniosły. Wymazane zostały całe generacje. I co na tych wojnach Serbia zyskała?! Nic. Dopiero teraz kraj sprowadzony został do swojego prawdziwego wymiaru, coś jak Serbia Obrenoviciów – naddunajskie, europejskie państwo, od którego jednak coraz bardziej wionie przesłaniającą wszystko pustą arogancją. Serbowie żyją w wielkiej konfuzji. Najlepiej to widać na następującym przykładzie. Kiedy ich zapytać, czy chcą wejść do UE, bez wahania odpowiedzą, że „oczywiście, tam właśnie jest nasze miejsce”. A gdy ich zapytać, kiedy zamierzają przekazać Mladicia, oni odpowiadają „tere-fere, to nie wchodzi w grę!”. Taki jest obraz dzisiejszej Serbii.