Press "Enter" to skip to content

Niemożliwość mostu
MOSTARSKI FELIETON MARKA TOMAŠA [2019]

Źródło: portal Lupiga
Autor: Marko Tomaš
Data publikacji oryginalnego tekstu: 24/07/2019
Przekład: oh/2019

Kontekst: XVI-wieczny kamienny most nad Neretwą przez wieki był symbolem Mostaru (którego nazwa jest bezpośrednim nawiązaniem do samej budowli) i jednym z najpiękniejszych przykładów architektury islamskiej na Bałkanach. 9 listopada 1993 roku w trakcie trwającej w Bośni wojny Stary Most zniszczony został przez chorwackie jednostki paramilitarne. Rzekomym powodem zbombardowania obiektu było jego strategiczne znaczenie w działaniach wojennych, jednak wielu historyków i komentatorów obala tę argumentację, wskazując raczej na chęć uderzenia w symboliczne znaczenie mostu, jako elementu pojednania kultur. Po zakończeniu wojny (1995) zapadła decyzja o odbudowie możliwie najwierniejszej kopii mostu. Budowla miała zostać wzniesiona z wykorzystaniem oryginalnych, otomańskich metod oraz przy użyciu wyłowionego z Neretwy kamienia pochodzącego z oryginalnego mostu. Dzięki międzynarodowemu zaangażowaniu ekspertów oraz finansowemu wsparciu, które przyszło z różnych stron świata Stary Most został zrekonstruowany. Oficjalne otwarcie nowego-starego mostu odbyło się 23 lipca 2004 roku.

Marko Tomaš to poeta, dziennikarz, redaktor. Urodził się w Lublanie, przez lata związany był z Mostarem, od 2003 roku mieszka w Zagrzebiu.

Link do dedykowanego wpisu na Fb


 

Kiedy od starej mostarskiej Tepy ruszysz w kierunku Kujundžiluka, w pewnym momencie zaprze ci dech w piersiach. Nogi ugrzęzną w bruku i na chwilę wrócisz do dziecinnej wiary w cuda. Wyrośnie przed tobą wzniesione z kamienia utożsamienie potęgi ludzkiego ducha: przez głowę przeleci ci myśl, że jedność ludzi ze wszechświatem jest możliwa i zniknie – choć na setną sekundy – lęk przed śmiercią, bo oto stoisz przed dowodem boskiego istnienia. Tu jest harmonia, tu człowiek jest częścią przyrody, kawałeczkiem planety, której czasami nie rozumie i już przez to nie kocha, ale niekiedy się jednak zdarzy, że jego duch powstanie ponad codzienne drobiazgi i sięgnie do wieczności. Nie wiem – nie mogę wiedzieć – ile razy w swoim czterdziestoletnim życiu widziałem ten obraz, ale moja reakcja na widok Starego Mostu jest zawsze ta sama. Mniej więcej taka jak ją próbowałem powyżej opisać.

Niektóre dni naszej przeszłości zostają w nas wyraźniejsze niż chwila, która dopiero minęła. Te dni, które łamią nasze życie na części i stają się punktem, począwszy od którego czas zaczyna płynąć inaczej, a przestrzeń i nasze związki z ludźmi przyjmują inny kształt. Zmienia się perspektywa i wszystko, cośmy wiedzieli idzie w diabły, a i nie rozumiemy tego, co dopiero nadejdzie – cała nasza przyszłość będzie próbą zrozumienia, co dokładnie i dlaczego się wydarzyło.

Aż do tego momentu dzieciństwa naiwnie wierzyłem, że sytuacja może jednak ulec poprawie, że jeszcze nie zaszliśmy nazbyt daleko w niszczeniu pewnego mikroświata, w którym dorastałem, ucząc się o świecie i ludziach ze specyficznej perspektywy tego właśnie środowiska. I nagle rozpostarł się przed nami widok burzenia Starego Mostu. Nie wiem, czy rozpłakałem się dlatego, że to zobaczyłem, czy dlatego, że w tym momencie zrozumiałem, że nie ma powrotu; że świat, jakim go znałem od tej chwili przestał istnieć i że odtąd całe życie cierpieć będę, próbując zrozumieć do czego doszło. Bo od tego momentu wszystko stanie się tylko reprezentacją samego siebie, tylko imitacją, która ma nas oszukać swoją opowieścią, jakoby wszystko nadal było na swoim miejscu, choć głęboko w sobie wiemy przecież, że to zwykłe dyrdymały – ale musimy wierzyć, że wszystko jest na swoim miejscu, byśmy w ogóle mogli udowodnić własne istnienie. Jesteśmy swoim stosunkiem do wszystkiego, co nas otacza. Chyba.

Cały świat zawarł się w tym „defenitely maybe”, w zdecydowanym być może, rozdygotany i niepewny własnych kroków jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Pamiętam smutek tych, którzy nigdy nie byli w Mostarze. Dzwonili, telefon nie przestawał dzwonić, ludzie płakali i wyrażali kondolencje – chyba sami mieli świadomość, że razem ze Starym Mostem do Neretwy runęło ich dotychczasowe życie i pewien świat.

Przed piętnastoma laty przyszedł czas, żeby w nasze życie wróciła reprezentacja Starego Mostu. Ludzie to, generalnie rzecz ujmując, istoty pełne desperacji, dlatego skłonni są wierzyć we wszystko, co przywraca nadzieję na lepszy świat i ideę przyszłości jako realną możliwość. I ten dzień pamiętam lepiej niż wczorajszy obiad. To miało być zabliźnianie się największej rany na skórze mojego miasta, a tak to wszystko zaaranżowano, że nam, dla których to było najważniejsze, po raz kolejny odebrano Stary Most i z możliwości stworzono niemożliwość mostu. Tego dnia Mostar i Stary Most przeniesiono w obszar metafory, odbierając mu prawo do istnienia. My wszyscy, razem z naszym miastem, staliśmy się częścią jakiegoś dziwnego ośrodka pamięci, który służy celom protokolarnym i symulacji życia.

Otwarcie Starego Mostu oglądaliśmy oddaleni w prostej linii o kilkaset metrów od Starego Miasta. Oglądaliśmy transmisję telewizyjną ceremonii otwarcia. Do samego Mostu nie mogliśmy się zbliżyć aż do nocy. Kiedy dotarliśmy do niego, usiedliśmy na kamieniu i wsparłszy się o balustradę zerkaliśmy na każdy detal, próbując sobie przypomnieć, czy jest tu dokładnie tak jak było. Oczywiście nie mieliśmy pojęcia, ale czuliśmy, że wszystko tu wygląda znajomo, choć zupełnie inaczej i obco.

Uśmiechaliśmy się, było jednak coś radosnego w spotkaniu z tym łukiem nad Neretwą, ale wiedzieliśmy, że kto wie który już raz zostaliśmy oszukani i że nasze życie i nasze miasto dla nikogo nie są ważne inaczej niż jako pomnik, przed którym będą świętowane głównie smutne rocznice. I nadal tu jesteśmy, ale wyczyszczeni z zawartości. Świat to pusta powłoka. Plastikowa lalka chińskiej produkcji, którą ubrani w garnitury ludzie pokroju Trumpa i Erdogana machają przed naszymi oczami jak swoim wielkim sukcesem.