Źródło: portal Novi Magazin
Autorka: Aleksandra Ćuk
Data publikacji oryginalnego tekstu: 08/11/2019
Przekład: oh/2020
Uwagi w [kwadratowych nawiasach] dodano w tłumaczeniu
Dana Budisavljević (ur. 1975 w Zagrzebiu) – absolwentka montażu filmowego i telewizyjnego zagrzebskiej ADU (Akademia Sztuk Dramatycznych). Pracowała jako montażystka, asystentka produkcji i organizatorka festiwali filmowych. Jako reżyserka debiutowała filmem dokumentalnym Sve 5!, a szerszą popularność zawdzięcza filmowi o coming oucie Nije ti život pjesma Havaja. Dziennik Diany Budisavljević to jej pierwszy film długometrażowy.
Link do dedykowanego wpisu na FB.
„Wszystkie moje filmy są kobiece, to znaczy kobiety pojawiają się w nich jako główne bohaterki. Pierwsza była Lidija, ofiara handlu ludźmi, która w Amsterdamie zmuszona została do prostytucji. Drugi film był filmem rodzinnym o moim coming oucie i tu także bardzo wyraźnie czuć tę kobieca linię, no i teraz Diana. To trylogia o kobietach”, mówi portalowi Novi Magazin Dana Budisavljević, reżyserka filmu Dnevnik Diane Budisavljević [Dziennik Diany Budisavljević], który premierowo pokazany zostanie 11 listopada [2019 roku] na festiwalu filmowym Slobodna zona. Jej dokumentalno-fabularny długometrażowy debiut spotkał się z ogromnym zainteresowaniem mediów już w trakcie 66. Pulskiego Festiwalu Filmowego, gdzie stoczył walkę z filmem General Antuna Vrdoljaka. Szczególnie serbskie media patrzyły na tę konfrontację jako „walkę” [film Vrdoljaka opowiada o gen. Antem Gotovinie, którego Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii oskarżył o zbrodnie przeciwko ludzkości i zbrodnie wojenne, w tym o wypędzenie ok 200 tys. chorwackich Serbów i zabicie ok. 150 Serbów z Krajiny. Gotovina został skazany na 24 lata więzienia, następnie zaś uniewinniony ze wszystkich zarzutów. W Chorwacji Gotovina ma status bohatera – jak można się domyślać, w Serbii wręcz przeciwnie]. W Puli triumfował film Dany, zdobył Złotą Arenę, nagrodę jury, publiczności, krytyków. Reżyser Rajko Grlić nazwał film najbardziej dojrzałym debiutem w historii współczesnej chorwackiej kinematografii i określił go jako „wyważony z aptekarską dokładnością”, co istotne, ponieważ historia opowiedziana przez Danę jest autentyczna i pochodzi z okresu drugiej wojny światowej.
Film opowiada o Dianie Budisavljević, zagrzebiance austriackiego pochodzenia, która w czasie istnienia NDH [Niepodległe Państwo Chorwackie, marionetkowy faszystowski twór istniejący w latach 1941-1945] z ustaszowskich obozów koncentracyjnych uratowała 10 tysięcy dzieci wyznania prawosławnego. Z pieczołowitością prowadziła poświęconą dzieciom kartotekę, by móc po zakończeniu wojny wrócić je matkom, z którymi zostały rozdzielane w obozach. Wyswobodziciele odebrali Dianie kartotekę, przez co część dzieci nigdy nie wróciła do swoich biologicznych rodziców. Przyswojone przez chorwackie rodziny, w filmie pojawiają się jako świadkowie.
ALEKSANDRA ĆUK: Tematyka filmu sprawiła, że pierwsze pytania serbskich dziennikarzy dotyczyły reakcji chorwackiej prawicy na Dziennik Diany Budisavljević – udzielając odpowiedzi wspomniała Pani, że krytyka pojawiła się również z „lewej strony”. Co zarzucała filmowi lewica?
DANA BUDISAVLJEVIĆ: Ludzie prawicy jeszcze zanim obejrzeli film wiedzieli, że jest nic niewart i bez zażenowania pisali: „Nie oglądaliśmy go, ale to z pewnością kłamstwo i wielkoserbska propaganda”. Lewica dopiero niedawno wyraziła swój punkt widzenia. Zarzuciła filmowi antykomunistyczny wydźwięk i to, że w pewien sposób zrównuje dwa systemy, co jednak w żadnym wypadku nie jest przekazem filmu. On wymaga, abyśmy przyjęli, że nie każdy antyfaszysta był koniecznie komunistą. Jeśli dziś nie jesteśmy w stanie tego zrobić, to w moim oglądzie do czynienia mamy z bardzo ekstremalną i wyłączającą postawą.
Czego uczono Panią w szkole o okresie drugiej wojny światowej?
Większą część edukacji szkolnej przeszłam w czasie istnienia Jugosławii i patrząc z tej dziecięcej, uproszczonej perspektywy, dla mnie druga wojna światowa składała się wyłącznie z Niemców, ustaszów, partyzantów, czetników i lasów. Żadnych miast, tylko lasy i ci piękni młodzi ludzie gotowi poświęcić swoje życie w imię wolności i zwycięstwa nad stokroć silniejszym wrogiem. W filmie nie zajmuję się walką partyzancką, ale w żaden sposób jej nie umniejszam. Po prostu było dla mnie ciekawe pokazać, że równolegle pewni ludzie żyli w miastach i ich walka przyjmowała inną formę, że karabin nie był jedynym sposobem przeciwstawiania się faszyzmowi. Dlatego tym bardziej wydawało mi się, że dzisiaj to działanie Diany i jej przekaz są znaczące – lubię ją nazywać prekursorką akcji obywatelskich.
I dzisiaj w społeczeństwie istnieje wiele zjawisk, przeciw którym należy występować, żebyśmy się ponownie nie znaleźli w objęciach faszyzmu. Czego nas uczy dzieło Diany, czym ona Panią zafascynowała?
Tym, jak plotła swoją sieć małych niteczek, jak nieskończenie uparta była.
Uważała, że to niedopuszczalne, by zamykać dzieci w obozach, choćby i trwała wojna. Jak to jest, że ona mogła dokonać czegoś takiego w okresie, który obecnie uznajemy za najstraszniejszy w historii, a my dzisiaj nie możemy nic?! Przecież nie żyjemy w czasach równie potwornych. Mówić o tym, jak jest strasznie i jak jest źle to tylko pewna forma wymówki, sposób unikania odpowiedzialności za nasze życia. A przecież mamy tylko to jedno – teraz.
Tutaj ludzie mi stale powtarzają, jakie to było odważne zrobić taki film. Odważne było to, co zrobiła Diana. Choć i ona na początku nie była świadoma niebezpieczeństwa, ani też nie wiedziała, dokąd ją te działania zaprowadzą. Ona nie była typem osoby, która by szaleńczo ryzykowała – uważała po prostu, że to jej powinność pomóc, kiedy ma taką możliwość. A tę w istocie miała. Wspominanie o tym, jakie problemy mieliśmy podczas kręcenia filmu wydaje mi się małostkowym. Naszym zadaniem było tylko zrealizować film, a to co ona zrobiła, ocaliło tysiące istnień.
Film realizowała Pani 10 lat. Jest on kombinacją filmu dokumentalnego, fabuły i zapisów archiwalnych. Z jakimi reakcjami spotkała się ta koncepcja?
W świecie filmowym obrazowi nie dawano szczególnych szans. Dystrybutorzy uprzedzili nas, że zdobędziemy tysiąc, może dwa tysiące widzów, że jest to artystyczne kino przeznaczone dla festiwalowych odbiorców. Dlatego Pula była dla mnie niesamowicie ważna – chciałam stanąć przed publicznością i przekonać się, czy przemawia do niej taki sposób opowiadania. Pulski festiwal stracił swoje dawne znaczenie, ale i dzisiaj odbywa się w amfiteatrze mieszczącym kilka tysięcy widzów. Nasz film obejrzało pięć tysięcy widzów. Niewiele jest miejsc na świecie, gdzie film może oglądać jednocześnie tylu ludzi – my z takich miejsc mamy tylko Pulę.
Publiczność okazała się być dużo bardziej receptywną i otwartą niż nam to prognozowano, co było dla mnie wspaniałe. Zaraz po festiwalu w Puli ruszyliśmy w letnie tournée – do Splitu, Dubrownika, na wyspy i wszędzie reakcje publiczności były takie same. Zagrzebska premiera w Sali Koncertowej Lisinski to było prawdziwe wydarzenie, myślałam, że ściany skruszą się od oklasków. I zaczęły zgłaszać się szkoły pragnące zorganizować osobne projekcje dla swoich uczniów. To udowadnia, że jest nadzieja, że nie zgorzknieliśmy jeszcze do końca. Statystka pokazuje, że film obejrzało 10 proc. osób, które poszły zobaczyć tegoroczny hit, Jokera, ale dla nas to są wielkie i bardzo pozytywne liczby.
Dlaczego zajmuje się Pani filmem?
Kiedy zaczynam robić jakiś film, to robię go, bo coś mnie męczy. Męczyła mnie moja homoseksualność, to, że nie potrafiłam sobie z nią poradzić w kontakcie z rodzicami – uczestniczę w każdym marszu równości, wrzeszczę, jestem wielką aktywistką, dążę do zmiany prawa i do tego, żeby wszyscy obywatele Chorwacji zaakceptowali różnorodność, a nie potrafię własnym rodzicom wyjaśnić, że jestem lesbijką. W tym sensie film jest dla mnie pewnego rodzaju terapią i zadaniem. Rozwiązując je, muszę stanąć oko w oko z problemem i zawalczyć z tym, co mnie męczy.
NDH męczyło mnie w podobny sposób. Interesowało mnie skąd w Chorwacji tylu ludzi, którzy się chełpią ustaszowską ideologią, skąd w ogóle czerpią ku temu inspirację. Całkiem poważnie zastanawiałam się, czy może coś przed nami ukryto – co tu było pozytywnego? Rozumiem ludzi, którzy przywołują komunizm i Jugosławię, ponieważ za obojgiem stała bardzo szlachetna i progresywna idea. Rozumiem też ludzi, którzy byli rozczarowani komunizmem, którzy z jego powodu cierpieli albo którym się w jego okresie nie żyło dobrze. Ale kiedy przychodzi do ideologii ustaszowskiej, to naprawdę nie byłam świadoma niczego, co mogłoby stanowić powód do dumy. Przede wszystkim, ustaszowskie państwo przetrwało tylko cztery lata. Kraj objęty był działaniami wojennymi i naprawdę nie wiem, kto mógł wówczas dobrze żyć.
Rozumiem też pragnienie, by żyć w państwie narodowym, ale ceną tego państwa było zabicie trzeciej części jego populacji. Starałam się zatem zrozumieć skąd ustaszofile czerpią swoje inspiracje i nie zdołałam znaleźć odpowiedzi na to pytanie.
Tematem tegorocznej Slobodnej zony jest między innymi mierzenie się z przeszłością. Jaka jest dziś w Chorwacji reakcja na wspomnienie obozów koncentracyjnych i czego się Pani nauczyła o przeszłości, pracując nad filmem?
Jeśli ktoś w Chorwacji słyszy słowa „obóz koncentracyjny” albo „obóz”, to od razu widzi Auschwitz. Nikt w Chorwacji nie będzie potrafił opisać jak wyglądał Jasenovac [największy w NDH obóz koncentracyjny założony w 1941 roku; przetrzymywano w nim i z ogromnym okrucieństwem zabijano przede wszystkim Serbów, w mniejszej liczbie znajdowali się tam przedstawiciele innych narodów, w tym Chorwaci należący do ruchu oporu]. Była jedna scena, która ostatecznie wypadła ze scenariusza – ustasze witali się w niej pozdrowieniem „Za dom spremni” [tradycyjne ustaszowskie pozdrowienie z czasu drugiej wojny światowej], ale nikt nie był pewien w jakiej pozycji należało przy tym geście trzymać rękę – podobnie jak w pozdrowieniu „Sieg Heil” czy może jakoś inaczej? Przyjęło się myśleć, że ustaszowskie mundury były czarne, a to nieprawda, bo były brązowe… Istniały jednostki noszące czarne mundury, ale regularne wojsko nosiło brązowe.
Dla mnie interesujące było dowiedzieć się nieco o ekonomii NDH – była katastrofalna. Państwo zalała inflacja, w sklepach szybko nie można było niczego kupić. Pierwszej zimy już nie było drewna na opał, szkoły nie były ogrzewane. Gdyby ogólnie dostępnych byłoby więcej takich faktów, wtedy ten mit mógłby ulec obiektywizacji i rozpadłby się. Cała nasza ikonografia zbrodniarzy z czasu drugiej wojny światowej pochodzi z niemieckich i amerykańskich filmów wojennych. Za mało znamy własną historię.
W filmie pojawiają się świadkowie – ówczesne dzieci, które dziś są starymi ludźmi. Jak się Pani z nimi pracowało i w jaki sposób jako reżyserka zdecydowała Pani o ich miejscu w filmie?
Przecudnie mi się z nimi pracowało, a ponieważ ja zasadniczo jestem dokumentalistką, to była to dla mnie łatwiejsza część pracy. Bardziej obawiałam się fabularnej warstwy filmu, ponieważ z taką formą nigdy wcześniej nie pracowałam. Jeśli chodzi o dokumentalną część, to wiedziałam tylko, że nie chcę tu tej stylistyki konfesjonału, gdzie świadek danego wydarzenia wypowiada się filmowany na jakimś neutralny tle. Między innymi dzięki próbnym zdjęciom i rozmowom ze świadkami uświadomiłam sobie, że oni muszą przejąć rolę dzieci, których w fabularnej części filmu nie widać.
To są starzy ludzie, publiczność to widzi, jednak podczas trwania zdjęć nazywaliśmy ich dziećmi, ponieważ oni opowiadają z dziecięcej perspektywy i opowiadają tylko o tym, przez co sami przeszli, co bezpośrednio pamiętają. Za ich pośrednictwem widz wchodzi do obozów, czuje to, co oni sami czuli, widzi, co oni widzieli, choćby i wokół były tylko ruiny tych obozów.
Wiele osób z pewnością myślało, że w filmie zrekonstruuje Pani potworności, przez które dzieci przechodziły w obozach. Nie zrobiła Pani tego jednak. Dlaczego?
To była decyzja reżyserska, żeby w fabularnej części filmu nie pokazywać tych potworności. Choćbym i miała najlepszy budżet na świecie, za nic nie chciałabym reżyserować umierających dzieci. Z drugiej strony, to było możliwe, ponieważ odnaleźliśmy archiwum z obozu i w tych zapisach archiwalnych pojawiają się i dzieci, i Diana – to jest ich miejsce spotkania i miejsce prawdy.
Film otwiera wiele pytań, między innymi pytanie zależności jednostki od reguł wyznaczanych przez dominujący w danym momencie klimat polityczny i społeczny, ponieważ działania Diany przypadały na czas, kiedy obowiązywały prawa rasowe.
Wiele wysiłku włożyliśmy w badanie i dokumentowanie faktów, aby cała opowieść była dokładna historycznie, ale jednocześnie stale rozmyślałam o tym, w jaki sposób łączy się ona z teraźniejszością, z jakimi wadami systemu nadal mamy do czynienia.
Z końcem wojny i wyzwoleniem, mimo swoich bohaterskich działań przeciwko faszyzmowi, Diany nie tylko nie ogłoszono bohaterką, ale wręcz wymazano ją z kart historii. Zamiast pozwolić jej choć zakończyć już rozpoczętą, ogromną pracę łączenia dzieci z ich matkami, zabroniono jej dalszego działania, ponieważ była Austriaczką, członkinią zwyciężonego narodu. I bez różnicy było to, jak wiele zrobiła, że ryzykowała własne życie, żeby ocalić „partyzanckie dzieci”, jak napisano w piśmie, na podstawie którego odebrano jej kartotekę – ona była niewłaściwa.
Nie było również właściwe, że stanowiła część ówczesnej wyższej klasy mieszczan, że była tzw. burżujką. Nie stanowiła żadnego zagrożenia dla systemu, ale była niewygodna, a konsekwencją podejmowanych na podstawie tego typu przesłanek decyzji było to, że liczna grupa dzieci pozostała bez tożsamości. Ludzie mieli komunizmowi bardzo za złe nepotyzm i zatrudnianie po partyjnej linii. I tylko czekali aż się tego pozbędziemy, bo w demokracji najważniejsze to być zdolnym i pracowitym, by coś wiedzieć i coś potrafić. A jednak każdy w Chorwacji powie Pani dziś, że nawet sprzątaczka musi być członkinią odpowiedniej partii, żeby dostać pracę. Ankiety przeprowadzone wśród ludzi, którzy wyjechali z Chorwacji to właśnie podawały jako najważniejszy powód wyjazdu.
Jak poradziła sobie Pani z finansowaniem filmu?
W ramach skromnych środków musiałam znaleźć sposób, by opowiedzieć wielką historię, która – gdybym podeszła do sprawy klasycznie – wymaga wielkiego, hollywoodzkiego budżetu. Na ten jednak jako debiutantka nie mogłam liczyć. Poza tym, budżet znacząco większy od przeciętnego dla naszego regionu zdobyć można wyłącznie z pomocą polityki. My sfinansowaliśmy obraz wyłącznie dzięki regularnym funduszom filmowym – chorwackiemu, słoweńskiemu, serbskiemu i dwóm europejskim. To było dla mnie bardzo ważne, żeby żadne wpływy polityczne nas nie wiązały i warunkowały. Uważałam, że muszę Dianę za wszelką cenę od tego uchronić. Skoro ona sama nie była osobą polityczną i tak długo czekała na swoją prawdę, to nie śmiem pozwolić, żeby jakiekolwiek finansowanie kierowało nas w którąś „stronę”.
Czy jest Pani w jakiś sposób podobna do Diany?
Nie, ja tylko próbowałam się od niej uczyć. Po pierwsze, ona się nigdy nie spóźniała, a ja nie opanowałam jeszcze tej umiejętności. Mam problem ze skupieniem uwagi, rozmieniam się na drobne i ucząc się od Diany zrozumiałam, że jeśli się na coś zdecydujesz, jeśli czegoś naprawdę pragniesz, to musisz to robić każdego dnia. Mówię na to zen Diany. Każdego dnia zapisać, co dzisiaj zrobiłeś i co możesz zrobić jutro. Tu nie chodzi o jakieś wielkie rzeczy, a i ona nie była kobietą wielkich gestów i wielkich słów, ale takie właśnie odczucie rodzi się podczas lektury jej dziennika – jest w nim widoczna codzienna koncentracja na celu.
Polityka pozbawiona jest idei
W kontekście naszej dzisiejszej obojętności, co chciała Pani osiągnąć, opisując wysiłki Diany podejmowane w czasach najgorszych?
Chciałam, żeby ta siła Diany przelała się na widzów, właśnie dlatego, że jesteśmy tak bardzo otępiali. Chciałabym, żeby działania Diany pomogły nam się obudzić. W międzyczasie przeżyliśmy jeszcze jedną wojnę, ponownie kosztem ogromnych ofiar. Chcieliśmy państw narodowych, demokracji, a teraz nikt nie jest zadowolony z tego, jak się żyje. Przyszedł kapitalizm, wszystko rozprzedaliśmy. Musimy zacząć żyć naszym czasem.
W regionie rozprawy o przeszłości się nie wyczerpują, choć nie jesteśmy przecież jedynym państwem na świecie, które prowadziło wojnę. O czym to według Pani świadczy?
O tym, jak bardzo silny jest polityczny, głównie nacjonalistyczny dyskurs i jak bardzo jesteśmy w nim zamknięci. I 25 lat od zakończenia ostatniej wojny nie proponuje nam się niczego poza tym. W Serbii ludzie zakładają, że w Chorwacji zostanę rozszarpana za to, że głośno mówię o obozach koncentracyjnych w NDH, ludzie boją się podróżować po krajach dawnego wspólnego państwa z obawy, że ktoś im rozbije auto – coś tu jest bardzo nie w porządku… Dla porównania, druga wojna światowa skończyła się w 1945 roku, a już a latach 50. do Jugosławii zawitali pierwsi niemieccy turyści, a w latach 70. ogromna liczba gastarbajterów w Niemczech to byli Jugosłowianie.
Na czym polega problem?
Polityka wyprana jest z idei, nie jest w stanie definiować celów dla społeczeństwa, bezsilna jest w walce z globalizacją i kapitalizmem, i dlatego wciąż wraca do tematu nacjonalizmu. Tak, przeszliśmy straszliwą wojnę, ale mnie interesuje, jak w ogóle do tej wojny doszło, dlaczego do niej doszło. Co tak bardzo bolało ludzi w Jugosławii i w czyim interesie było doprowadzić do wojny? Na co mieliśmy nadzieję i co nas tak mocno rozczarowało? To powinno nas interesować. Rozmawiałam z pewnym sześćdziesięcioletnim obecnie reżyserem, który na pierwszych liniach frontu nagrywał patriotyczne filmy, a dzisiaj jest rozczarowany. Spytałam go raz, co on wtedy, w latach 90. myślał, jak ta wolna Chorwacja miała jego zdaniem wyglądać. Powiedział mi, że myślał, że będziemy jak Szwajcaria.