Press "Enter" to skip to content

Spowiedź Miry Marković
Z MIRĄ MARKOVIĆ ROZMAWIAJĄ IGOR MEKINA I SVETLANA VASOVIĆ-MEKINA [2001]

Źródło: „Vreme” (nr 532)
Autorzy: Igor Mekina i Svetlana Vasović-Mekina
Data publikacji oryginału: 15/03/2001
Przekład: oh/2020
Uwagi w [kwadratowych nawiasach] dodano w tłumaczeniu

Kontekst: wywiad przeprowadzony został kilka miesięcy po upadku Miloševicia i w dużej mierze ogniskuje się wokół wydarzeń, które do tego doprowadziły. W skrócie: w lipcu 2000 roku będący przy władzy Milošević wprowadza do kodeksu wyborczego zmiany, które mają mu pomóc wygrać jesienne wybory; w sierpniu tego roku bez śladu znika Ivan Stambolić typowany na najpoważniejszego rywala Miloševicia; 24 września 2000 roku odbywają się wybory prezydenckie, w których kontrkandydatem Miloševicia jest Vojislav Koštunica z Demokratycznej Opozycji Serbii (DOS). Zgodnie z pierwszymi oficjalnymi danymi poparcie dla żadnego z kandydatów nie przekroczyło 50 proc. (48,22 proc. Koštunicy wobec 40,23 proc. Miloševicia), w zawiązku z czym ma zostać przeprowadzona druga tura wyborów; pojawiają się głosy o oszustwie wyborczym, DOS wzywa obywateli do wyjścia na ulice 5 października, wyraża również sprzeciw wobec stronniczości i manipulacji telewizji publicznej RTS. Po protestach komisja wyborcza ogłasza wyniki wyborów: Koštunica uzyskał 50,24 proc. wobec 37,15 proc. zdobytych przez Miloševicia, który zmuszony jest uznać własną porażkę i ustąpić z funkcji.

Dalsza lektura: szczegółowy opis wydarzeń, jakie miały miejsce w Belgradzie 5 października 2000 roku dostępny jest na stronie „Novosti” (tekst w języku serbskim).

Mirijana Marković (ur. 1942, zm. 2019) – serbska polityk i profesor socjologii, od 1965 roku żona Slobodana Miloševicia, liderka partii Jugolovenska levica (JUL). Wśród członków jej rodziny było wielu partyzantów – kilku z nich po zakończeniu wojny narodowowyzwoleńczej należało do politycznej wierchuszki kraju. Autorka szeregu prac z zakresu teorii socjologii. Oskarżana m.in. o zlecanie wspólnie z mężem zabójstw przeciwników politycznych. Krótko po aresztowaniu Slobodana Miloševicia (1 kwietnia 2001) Marković wyjechała do Moskwy – do końca życia nie opuściła Rosji, która nie zgodziła się wydać jej władzom serbskim. W Rosji zamieszkała również najbliższa rodzina Miry Marković – córka Marija, syn Marko, jego żona Milica i ich syn Marko.

 

„Jeśli ktoś Państwa zapyta, jak się miewam, proszę powiedzieć, że choć nikt w to nie wierzy, to jestem ledwo żywa.” To odpowiedź Miry Marković na kurtuazyjne pytanie o to „jak się ma”, kiedy off the record rozmawiamy o burzliwych wydarzeniach ostatnich czternastu lat. Jest późny wieczór, na Dedinju [willowa dzielnica Belgradu, gdzie mieszkali Miloševiciowie] panuje cisza. Salon, w którym rozmawiamy jest obszerny i jasny, wypełniony białymi meblami; za naszymi plecami jest kominek, obok niego wielki globus, a w kącie telewizor, po przeciwnej stronie stoi kilka dużych doniczek z ogromnymi sztucznymi beniaminami…

Choć zdecydowanie przyznaje, że nie śledzi doniesień z gazet i telewizji, mediów w ogóle, szybko staje się dla nas jasne, że jest i była informowana o rozwoju wypadków, zarówno przed, jak i po 5 października. Przez ostatnich czternaście lat, od 8. sesji [mowa o 8. sesji plenarnej Centralnego Komitetu Komunistycznego Związku Serbii, który odbył się 22 września 1987 r. w Belgradzie i był przełomowy w procesie umacniania się władzy Slobodana Miloševicia] do dziś, profesor socjologii na belgradzkim Wydziale Nauk Przyrodniczo-Matematycznych i żona Slobodana Miloševicia, później również szefowa dyrekcji JUL-u [Jugoslovenska Levica to działająca w latach 1994-2010 lewicowa partia polityczna], przeszła drogę od absolutnych szczytów władzy do najświeższych oskarżeń o bardzo poważne przestępstwa. Jak na kobietę, której mąż posądzany jest o zbrodnie wojenne, za które – zgodnie z codziennymi spekulacjami – władza Koštunicy i Ðinđicia wyda go Hadze [Milosevicia aresztowano już dwa tygodnie po opublikowaniu tego wywiadu], jak na matkę, której dzieci są celem licznych oskarżeń medialnych, podczas naszej rozmowy Mira Marković sprawia wrażenie całkowicie spokojnej i opanowanej.

Nawet na najmniej przyjemne pytania odpowiada szybko i nie tracąc równowagi, bez wahania przytacza tragikomiczne detale z czasu bombardowania i na luzie komentuje dziesiątki wydarzeń, podając soczyste detale, które z pewnością mogłyby miesiącami wypełniać nagłówki gazet… Z ironią wspomina o przyjaciołach, którzy „o nich po 5 października ekspresowo zapomnieli” i wprawdzie dodaje, że to nie pierwszy raz, ale jednocześnie nie oszczędza ciosów pod adresem dawnych sojuszników i opozycji będącej obecnie przy władzy. Wszystko to ciężko jest złożyć w obraz kogoś, czyj los, a może i życie, zależą od kolejnego ruchu tej właśnie nowej władzy.

Wielka jest różnica między Mirą Marković spotykaną prywatnie i jej obrazem, jaki pokazują media elektroniczne donoszące o jej ex cathedra wystąpieniach na różnych sympozjach i spotkaniach politycznych. To stąd, mówi, że nie potrafi się skoncentrować przed kamerą. Przyznaje, że nie lubi kamer, w ogóle nie lubi się fotografować. Niemniej i dziś ciśnienie mediów pragnących uzyskać zgodę na wywiad z nią nie jest wcale mniejsze niż w ciągu ostatnich lat, przeciwnie.

Dużą część swojej uwagi i czasu poświęca wnukowi Markowi, który jest teraz stale z nimi. Mały chciałby, żeby mu rysowała, podczas gdy ona zajęta jest pisaniem.

Podobnie jak w czasie bombardowania, nadal każdego dnia spotyka się z członkami dyrekcji JUL-u i nie zgadza się z poglądem, że położenie partii lewicowych jest bez wyjścia, a wynik walki z góry przesądzony. Jak sama mówi: „Walka to mój świat. W wygranej nie potrafię się odnaleźć. Po jednej zakończonej wojnie przenoszę się na miejsce, gdzie toczy się kolejna…”. Tym razem jednak prowadzona przez nią wojna jest cięższa niż kiedykolwiek, a jej wynik trudno przewidzieć.

VREME: Ostatni raz widzieliśmy się po konferencji w Dayton. Wiele się w międzyczasie zmieniło: wówczas wyglądało na to, że sytuacja w regionie się uspokaja – zakończyła się wojna w Bośni i Chorwacji, a Miloševicia na Zachodzie określano jako „czynnik spokoju i stabilności”. Co poszło nie tak?

MIRA MARKOVIĆ: Perspektywą po Dayton był ostateczny pokój na obszarach zamieszkałych przez ludzi, którzy wiele wycierpieli – przez mieszkańców dawnej Jugosławii. Dla mnie, która przewidywałam rozpad Jugosławii w 1989 roku i która byłam przekonana, że wojna wybuchnie w 1990 roku, która byłam przeciwna rozpadowi państwa, a szczególnie przeciwna rozpadowi realizowanemu na drodze wojennej, wizja pokoju była powodem ogromnej radości. Pokoju dla wszystkich. Każdy, kto zna detale daytońskich rozmów, szczególnie zaś najwęższy krąg tych, którzy w Dayton obradowali i podejmowali decyzje, wie, że Slobodan był kluczową postacią dla zawartego tam pokoju. Amerykańska administracja liczyła, że odegra on taką właśnie rolę i nie pomyliła się. Jeśli celem był pokój w Bośni i na Bałkanach, to w osobie prezydenta Serbii Amerykanie mieli szczerego i przede wszystkim wpływowego i zdolnego sojusznika. Ale okazało się, że ten ledwo osiągnięty pokój nie odpowiadał komuś, kto decydował o tym, co się będzie działo w Sojuszniczej Republice Jugosławii i na Bałkanach. Albo istniał ktoś, kto był ważniejszy od ideologa i kreatora daytońskiej polityki, albo się po prostu odeszło od tej polityki. Ktoś gdzieś, ważny, najważniejszy, zdecydował o kontynuowaniu procesu destabilizacji Bałkanów i o zniesieniu tej trzeciej Jugosławii. W tym celu wykorzystana została albańska mniejszość na Kosowie, podsycono agresywny nacjonalizm i separatyzm w narodzie albańskim, dostarczono broń i przygotowano potężną logistykę dla zbrojnego buntu części albańskich mieszkańców Kosowa – buntu przeciwko Serbom, przeciwko Serbii, przeciwko Jugosławii.

Ten bunt wojsko i policja Sojuszniczej Republiki Jugosławii były zobowiązane powstrzymać. Podobne zobowiązania w obliczu zagrożenia swojego terytorium mają wszystkie państwa na świecie. Opór, który albańskiemu separatyzmowi i terroryzmowi stawiły jugosłowiańskie wojsko i policja został przez władze państw należących do NATO ogłoszony przestępstwem, które następnie karano trzymiesięcznym bombardowaniem. To jest krótka, ale pełna prawda.

Co dla Pani osobiście znaczyła interwencja NATO przeciwko Jugosławii [24 marca – 20 czerwca 1999; interwencję motywowano potrzebą wymuszenia procesu demokratyzacji Jugosławii oraz zaprzestania czystek etnicznych w Kosowie]?

Wtedy, podobnie jak dzisiaj, porównałabym tzw. inwazję NATO na Jugosławię do trzeciej wojny światowej, w której dziewiętnaście najsilniejszych państw świata wspólnymi siłami i przy pomocy najnowocześniejszej broni walczy przeciwko dziewięciu milionom mieszkańców państwa niemożliwie wykończonego wieloletnimi sankcjami i utrzymywaniem milionów przesiedleńców. Ta wojna to wstyd dla tych państw, dla tych władz, które w większości były władzami lewicowymi, to poniżenie dla nauki, której wielkie osiągnięcia na wszystkich polach zostały wykorzystane, by zadawać ludziom cierpienie, by niszczyć dobra materialne i nieść śmierć, zamiast polepszać życie biednym, przynosić szczęście wszystkim ludziom i budować zdrowsze i piękniejsze człowieczeństwo w ogóle.

Czy można było zapobiec interwencji poprzez prowadzenie innego rodzaju polityki, przede wszystkim w Kosowie?

Być może, gdyby w Rambouillet podpisano porozumienie o okupacji Serbii [konferencja w Rambouillet odbyła się w lutym i marcu 1999 roku – jej celem było wynegocjowanie pokoju między Kosowem i władzami Jugosławii; konferencja zakończyła się fiaskiem i wkrótce po niej doszło do bombardowania].

Dlaczego przedterminowe wybory rozpisano właśnie na 24 września 2000 roku – czy to z powodu rocznicy 8. sesji?

Teraz dopiero widzę, że się te daty pokrywały. Myślę, że nikt nie był świadomy tego zbiegu. To czysty przypadek.

Z dzisiejszej perspektywy, czy dla SPS-u [Socjalistyczna Partia Serbii] i JUL-u [wspólnym kandydatem obu partii w wyborach prezydenckich był Milošević] byłoby lepiej, gdyby odbyły się regularne wybory?

Jeśli chodzi o regularność wyborów, to wybory były regularne. Odbyły się tylko dwa miesiące wcześniej niż lokalne i parlamentarne wybory 1996 roku, które przeprowadzono na początku listopada. Myślę, że w tym przypadku wybór między wrześniem i listopadem niewiele zmieniał.

Jak przeżyła Pani wydarzenia, do których doszło między 24 września i 5 października 2000 roku?

Byłam zaskoczona wynikami wyborów prezydenckich. Do dziś pozwalam sobie myśleć, że jestem dość kompetentna, by oceniać nastroje społeczne. Sama bardzo aktywnie uczestniczyłam w kampanii wyborczej i dysponowałam obrazem tego, jak wyglądały nastroje wśród wyborców. Ten obraz pozwalał oczekiwać zgoła innego wyniku niż ten, który ogłoszono 6 października. Cóż, możliwe jest, że byłam w błędzie, że nastroje publiczne, kiedy w grę wchodził wybór prezydenta Republiki były inne. To jest jednak temat, który akurat ja mogłabym analizować bardzo gruntownie i już z tego tylko powodu obszernie, co jest z oczywistych względów niemożliwe w ramach wywiadu i w ramach odpowiedzi na Państwa pytanie. Mogłabym napisać o tym studium polityczne lub socjologiczny esej, gdyby znalazł się ktoś dostatecznie wyzwolony, by to opublikować.

Czy poinformowano Państwa, że wyruszyły autobusy z Čačka i czy wiedzieliście, co działo się w Belgradzie 5 października?

Że ciężarówki, autobusy i koparki 5 października przygotowywały się na wjazd do Belgradu słyszeliśmy w domu dopiero wieczorem dnia poprzedniego oraz tego ranka. Informacje, które docierały do mojego męża, a przez niego do mnie, nie wskazywały na zagrożenie. Oboje uważaliśmy, że w grę wchodzi pewien nacisk, by nie doszło do drugiej tury wyborów prezydenckich.

Chociaż naprawdę nie rozumieliśmy, dlaczego mianoby przeszkodzić tej drugiej turze.

Współpracownicy nie powiedzieli Państwu o niezadowoleniu społecznym powodowanym podejrzeniem, że w odpowiedzi na wygraną Koštunicy już w pierwszej turze wyborów szykowano oszustwo wyborcze?

Zacznijmy od tego, że ja zwykle w pierwszej kolejności w sobie samej szukam odpowiedzi. Nie zauważyłam, żeby „społeczeństwo było niezadowolone z powodu podejrzenia, że szykowano oszustwo wyborcze”. Dalej, nie zauważyłam również, że w ogóle istniało podejrzenie oszustwa wyborczego. Nie przeszło mi przez myśl, że pracownicy którejś z instytucji odpowiedzialnych za przeprowadzenie wyborów przygotowywali oszustwo wyborcze. A i dlaczego mianoby chcieć do niego doprowadzić w imię interesów kandydata SPS-JUL-u? Slobodan Milosević stał wówczas już dziesięć lat na czele Serbii, a następnie Jugosławii. To nie były pierwsze wybory prezydenckie, w których brał udział, zatem doskonale wiedział, że jeśli się tę funkcję sprawuje sumiennie i uczciwie, ona nie przynosi niczego wartego szarpaniny, za to zabiera dużo życia, jest niekończącym się obciążeniem i ten, który bierze ją na swoje barki nie ma ani jednego dnia pozbawionego zmartwień, napięć i gigantycznej ilości pracy.

Bycie prezydentem państwa brzmi pociągająco tylko dla kogoś, kto nie ma zamiaru pracować, za kogo większą część pracy wykona ktoś inny, kto jest pozbawiony poczucia odpowiedzialności za państwo i naród i kto tę pozycję odczuwa jako szansę, by przez pewien czas pięknie sobie pożyć i by od czasu do czasu zdecydować o życiu innych ludzi. Istnieje i szczególny rodzaj pytania – nawet jeśli ktoś podejrzewał, że dojdzie do oszustwa wyborczego, to czy jest to powód do podpalenia budynku parlamentu i państwowej telewizji oraz do tego, by tak bezlitośnie pobić jej dziennikarzy?

Naprawdę nie widzę żadnego związku między ewentualnym podejrzeniem ewentualnego oszustwa wyborczego i pobiciem dyrektora i dziennikarza państwowej telewizji. A jeśli chodzi o moich – wspomnianych przez państwa – współpracowników i ich ewentualne kierowanie mojej uwagi na niezadowolenie społeczne i podejrzenie możliwego oszustwa wyborczego, to nikt mojej uwagi na te sprawy nie kierował. Moi towarzysze, współpracownicy, świat, który widziałam nie dostrzegał tego, czego i ja nie dostrzegałam

Kiedy się Pani dowiedziała, że Koštunica zwyciężył?

6 października mój mąż otrzymał informację, że Vojislav Koštunica chciałby się z nim zobaczyć. Slobodan zgodził się na spotkanie. Przy tej okazji Vojislav Koštunica poinformował go, że Federalny Trybunał Konstytucyjny zdecydował o jego wygranej w wyborach prezydenckich i że decyzję tę opublikowano w Dzienniku Ustaw [Sluzbeni list]. Mój mąż tę informację od razu przyjął i pogratulował Koštunicy. Gratulując, powiedział mu, że nie uważa za właściwe, iż jego mandat zaczął się od palenia i niszczenia wszystkiego, co posiadał nasz syn [ten wątek zostanie rozwinięty w dalszej części wywiadu] i od tego, co wydarzyło się poprzedniej nocy. Vojislav Koštunica, jak to się mówi, wyraził swój żal z powodu tych wydarzeń i powiedział, że nic o nich nie wiedział.

Jak przyjęła Pani fakt, że Koštunica zwyciężył?

Slobodan zwrócił się do społeczeństwa, w krótkich słowach raz jeszcze pogratulował nowemu prezydentowi i zadeklarował, że w przyszłości zamierza się zająć swoją partią, rodziną, a w szczególności wnukiem Markiem. I to wszystko. Nikomu w naszej rodzinie nie było żal, że nie jest dłużej prezydentem Republiki, a już na pewno nie było nam z tego powodu ciężko. Było nam ciężko, ponieważ wszystko to odbyło się w sposób nadzwyczajnie i niepotrzebnie agresywny.

Czy obawiała się Pani, że podczas wydarzeń 5 października (i w następnych dniach) mogliście Państwo lub Państwa rodzina zostać skrzywdzeni?

Nasza rodzina wystawiona była na terror medialny od 1990 roku. Już od dekady mojemu mężowi grożono fizycznie. Już od dekady istnieją kręgi ludzi, którzy mu grożą porwaniem, otruciem, aresztowaniem, śmiercią… Po 6 października wszyscy członkowie naszej rodziny wystawieni zostali na niebezpieczeństwo utraty życia. I nam, i naszym dzieciom, nawet naszemu wnukowi wciąż się grozi, i grozi, i grozi. Że nas aresztują, zabiją. A jeśli chodzi o terror medialny, on przyjął formę linczu, którego żaden naród nie zastosował wobec jednego choć obywatela, a cóż dopiero wobec prezydenta państwa, który ostatnich 15 lat swojego życia poświęcił wyłącznie interesom swojego narodu i ze strony tego narodu, to jest ze strony jego większości, zdobył uznanie za swoje poświęcenie – to uznanie wyrażano w ten sposób, że go większość tego narodu cztery razy wybierała swoim prezydentem. Patologiczny umysł, który ten lincz obmyślił uważa, że nie wystarczy wystawić na działanie medialnego terroru dotychczasowego szefa państwa, ale terrorowi temu poddać należy również wszystkich członków jego rodziny. I dzieci, które nie zajmowały się polityką, które nie należały do żadnej partii i których praca zawodowa w żaden sposób nie łączyła się z polityką. Przeciwnie. Nasza rodzina wystawiona została na pogrom, który łączy w sobie i udoskonala stalinowskie i faszystowskie doświadczenia.

Czy to nie jest oczekiwana reakcja na uprzedni okres, kiedy przy władzy był Pani mąż, SPS i JUL, na okres aresztowania i bicia studentów oraz aktywistów Otporu [Otpor był organizacją polityczną opozycyjną w stosunku do władzy Miloševicia i jego wpływów, ruch istniał w latach 1998-2004], czystki na Uniwersytecie [Belgradzkim], represje wobec mediów…

Poprzednia władza nie aresztowała i nie biła studentów. Ani aktywistów Otporu. Jak wiadomo, w czasie demonstracji 1996 i 1997 roku, które trwały trzy miesiące [od 17 listopada 1996 do 22 marca 1997 odbywały się pokojowe protesty studenckie, których bezpośrednim powodem była podjęta przez Socjalistyczną Partię Serbii próba sfałszowania wyników wyborów lokalnych 1996 roku; protesty objęły całą Serbię, największe z nich odbywały się w Belgradzie], policja była na ulicach i w ogóle nie interweniowała. To było jej surowo zabronione. Przyznaję, że opinia publiczna była oburzona, ponieważ te trzymiesięczne „spacery” po Belgradzie zatrzymały życie w dużej części miasta – komunikacja nie działała, ludzie chodzili do pracy na pieszo, a ci, którzy mieli małe dzieci, odprowadzali je do przedszkoli pieszo w największą zimę, szkoły były zamknięte, sklepy także, wiele sklepów w centrum zostało okradzionych… A demonstranci byli chronieni i pewni, że im się, mimo wszystko, nic stać nie może. Gdyby było inaczej, nie spacerowaliby z niemowlętami w wózkach.

Jednak policja nie pozostała bierna, co widać było zimą, kiedy na demonstrantów skierowano armatki wodne i pobito ich na Moście Branka [Brankov most].

Gdzieś pod koniec demonstracji, pod koniec zimy [noc z 2 na 3 lutego 1997], na moście nowobelgradzkim wykorzystane zostały armatki. To była jedyna forma represji i nie uważam, żeby była szczególnie surowa. Na Zachodzie podobne demonstracje nie potrwałyby nawet kilka dni. Z zasady się je tam brutalnie tłumi, nikt tego nie ukrywa i wszyscy doskonale wiemy, że tak właśnie jest.

Dalej, na Uniwersytecie za poprzedniej władzy nie było żadnych czystek…

A masowe zwolnienia profesorów i naruszanie autonomii Uniwersytetu?

Żaden profesor Uniwersytetu nie został zwolniony z pracy z powodów politycznych. Wprowadzona została jedynie uchwała o uniwersytetach państwowych, zgodnie z którą minister oświaty, to jest rząd, mianuje rektorów, dziekanów i przewodniczących zarządów uniwersytetów i szkół wyższych. To jest praktyka stosowana na państwowych uniwersytetach i szkołach wyższych w większości europejskich państw. Ówczesna opozycja reagowała bardzo gwałtownie, twierdząc, że rektorów i dziekanów uczelni wybierać powinni pracownicy danej jednostki. W tym przypadku samorządność, którą tak krytykowali, bardzo im odpowiadała.

Proszę, teraz mają szansę poprawić błędy poprzedniej władzy. Teraz oni są przy władzy – niech zmienią uchwałę o uniwersytetach, niech nie zostawiają w gestii ministra oświaty, czyli w gestii rządu przywileju mianowania rektorów i dziekanów, niech wybierają ich pracownicy uczelni. Jednak wątpię, żeby mieli wprowadzić takie zmiany. Teraz, kiedy minister nowej władzy może zdecydować, kto zostanie rektorem, a kto dziekanem, nie odda tej możliwości pracownikom uczelni. Teraz ta uchwała będzie dobra.

A co do represji wobec mediów, to nie było takich. Ponad 95 proc. mediów w Serbii znajdowało się w rękach opozycji. W tych mediach władza była oskarżana o wszystkie grzechy – że jest głupia, że sobie nie radzi, że jest skorumpowana, zakłamana, nijaka, najgorsza na świecie. Rzadko kiedy ktokolwiek z władz reagował na te oskarżenia. A później, przed dwoma lub trzema laty, wprowadzona została uchwała o mediach, która przewidywała kary materialne za szerzenie nieprawd, oszczerstw i obelg. Ta uchwała została, by tak powiedzieć, przepisana z praktyk zachodnich państw, w których oszczerstwa są karane surowymi karami finansowymi i nie tylko.

Ale ta uchwała niemal zdusiła wolność prasy w Serbii.

Nie powiedziałabym, że zapadł medialny mrok, a nawet jeśli zapadł, to był porównywalny lub mniejszy niż w państwach, których regulacje prawne wykorzystaliśmy. A mowa o amerykańskim i francuskim prawodawstwie dotyczącym komunikacji i informowania, w ramach których kryteria kar są dużo surowsze niż te, które sami przyjęliśmy w naszej wersji dokumentu. Ta uchwała działała w Serbii bardzo krótko – może rok. Rząd umył ręce od egzekwowania uchwały, którą sam wprowadził i media z powrotem swobodnie kłamały, oszukiwały, poniżały i obrażały ludzi, z którymi się nie zgadzały politycznie lub w jakikolwiek inny sposób.

Ale kiedy mówią Państwo, że dochodziło do aresztowań, do bicia, do czystek na uniwersytetach i represji wobec mediów – to nie są puste słowa. Nie zmyśliliście tego. To się wydarza – teraz! Od 5 października, kiedy na oczach wszystkich pobici zostali dziennikarze RTS-u [Radio Televizija Srbije, serbski telewizyjny i radiowy nadawca państwowy], ciągle w całej Serbii atakowani są aktywiści i sympatycy partii lewicowych. Atakuje się nawet ich dzieci. Skoro już mowa o przemocy, to ona zaszła jeszcze dalej – zwalnia się z pracy lub degraduje ludzi o odmiennych poglądach politycznych oraz członków ich rodzin. Ta praktyka przypomina poniżenia, którym poddawano ludzi w czasie stalinizmu.

Wydaje się, że jest to oczekiwana odpowiedź tych, którzy przeżyli podobne poniżenia w okresie do 5 października 2000 roku.

Już dementowałam, jakoby takie sytuacje się zdarzały, dlatego wolałabym do tego nie wracać. Ale skoro mowa o przemocy, to to nie jest wszystko. W nocy z 5 na 6 października podpalono siedzibę SPS-u w Belgradzie, podobnie jak siedziby SPS-u i JUL-u w licznych innych okręgach Serbii. Feralnej nocy dyrekcja JUL-u została okradziona. Przy tym, nie ma kogo postawić w stan oskarżenia, a nawet jeśli kogoś się oskarży, to nikt nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za podpalenie i rozbój i nikt nie otrzyma odszkodowania za szkody. Sądy stały się całkowicie zależne od polityki. Z uniwersytetu zwolniono w tym miesiącu kilku profesorów, a zapowiadane są kolejne zwolnienia. Jednocześnie nikt nie ukrywa, że są to zwolnienia motywowane politycznie.

A co do mediów, to wszystkie są wyłącznie państwowe. Represja polega na tym, że nie można w nich prezentować innego myślenia niż to, które przyjęte zostało jako jedyne właściwe. Z rzadka pojawiają się wyjątki. Do nich zaliczyłabym i ten wywiad ze mną. To znaczy, to będzie wyjątek, jeśli wywiad zostanie opublikowany w takim kształcie, w jakim prezentuję swoje myślenie i jeśli z tego powodu nie będę miała nieprzyjemności.

Zatem represje, które przypisujecie Państwo wcześniejszej władzy nie miały miejsca. One mają miejsce teraz, choć w sposób bardziej dramatyczny niż ten, który sami opisujecie.

Istnieją różne wersje wydarzeń, do których miało dojść 5 października. Ile jest prawdy w świadectwach, które mówią, że „Slobodan polecił, żeby zrzucić materiały wybuchowe na Studio B” [RTV Studio B to belgradzkie radio i telewizja w ówczesnym czasie obsadzone proreżimowymi dziennikarzami – 5 października demonstranci przejęli Studio B, na co Milošević miał wydać gen. Pavkoviciowi polecenie zrzucenia materiałów wybuchowych na budynek Beograđanki i zniszczenie nadajników wykorzystywanych przez Studio B], „żeby zlikwidować 30 ludzi”, „żeby strzelać do demonstrantów”…

Większą część tego dnia spędziłam z nim. Żadna z tych rzeczy nie jest prawdą. Podobnie jak nie jest prawdą nic, co w związku z nim i z nami piszą gazety i pokazują programy telewizyjne od 6 października do dziś. O tym, co rzeczywiście wydarzyło się 5 i 6 października i w dniach następnych i poprzedzających nie pisze się nigdzie. O tym wszyscy milczą. Nawet ja.

Dlaczego zdecydowała się Pani milczeć?

Dlatego, że również powody, dla których zdecydowałam się milczeć należy przemilczeć.

W publikowaniu „soczystych szczegółów” z życia Pani i Pani rodziny prym wiodą gazety, które w międzyczasie opowiedziały się za nową władzą. Co myśli Pani o „demokratyzacji mediów” takich jak „Politika”, RTS? Co myśli Pani o ludziach, którzy kiedyś byli Pani bliscy, a którzy w ostatecznie stanęli przy nowej władzy lub opuścili państwo?

O tym zwrocie, który dokonał się w ciągu kilku dni, a nawet w ciągu kilku godzin zdecydowały następujące elementy: 1/ strach, 2/ korupcja, 3/ niski stopień rozwoju przynależności politycznej i osobistej lojalności, 4/ nieczyste sumienie.

Czwartemu elementowi, nieczystemu sumieniu, nadaję szczególne znaczenie. Przypuszczam, że do nowej władzy i nowej polityki w pierwszej kolejności przyłączyli się ci, którzy w okresie panowania poprzedniej polityki i poprzedniej władzy – oraz dzięki tej polityce i władzy – wzbogacili się w sposób znaczny i nielegalny. Chcąc to „znaczne” bogactwo zachować i obawiając się, żeby to „nielegalne” bogactwo się nie wydało, zaproponowali swoje usługi nowej władzy, aby ta im „wybaczyła”. W zamian, w najbardziej niewinnym przypadku, porzucą politykę, w której brali udział, współpracowników, kolegów, a nawet osobistych przyjaciół z tego okresu, i jeśli trzeba będzie ich oskarżyć, to oni ich oskarżą. By chronić korzyści i dobra materialne zdobyte dzięki poprzedniej polityce – w której oni sami uczestniczyli, często jako jej twórcy – odpowiedzialnością za nią obarczy się swoich kolegów, współpracowników i przyjaciół.

Przypuszczam zatem, że ci przedstawiciele poprzedniej władzy, o jakich obecnie prasa nie pisze źle, to w istocie osoby podejrzane, które częstokroć skupiły wielkie bogactwa – te osoby milczenie obecnej władzy kupiły sobie, sprzedając swoich kolegów partyjnych, politycznych współpracowników i osobistych przyjaciół. Dlatego wierzę, że członkowie SPS-u i JUL-u, których się w telewizji i gazetach nie nazywa złodziejami, bogaczami lub o których się w jakiś inny sposób nie mówi, że są podejrzani i odpowiedzialni – wierzę, że to właśnie oni zawarli porozumienie z nową władzą, na mocy którego ta zapewni i ochroni ich materialne i inne interesy, ich „znaczne” bogactwo, a oni w zamian włączą się w nagonkę na swoich dotychczasowych kolegów i osobistych przyjaciół. Albo będą udawać wariatów i nie włączą się w obronę tych ludzi.

Nie daję adresu swoich dzieci

Co teraz robią i gdzie są Pani dzieci; szczególnie dużo spekulacji pojawia się w odniesieniu do Marka…

W czasie bombardowania Serbii minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii ogłosił, że moje dzieci są poza granicami kraju. To mnie bardzo zabolało. Marko [syn Miloševiciów, ur. 1974] był ochotnikiem od początku do końca wojny [zgodnie z moją wiedzą, Marko Milošević uznany został do niezdolnego do służby wojskowej i nie uczestniczył w działaniach wojennych]. Jego trzymiesięczny syn i Milica [synowa Miloševićiów] przez cały trzymiesięczny okres bombardowania przeprowadzali się z jednego obcego domu do drugiego, można powiedzieć, że się ukrywali, ponieważ stanowili strategiczny cel NATO. Całe trzy miesiące nawet nie wiedziałam, gdzie jest Marko, ani też gdzie są Milica i mały Marko [wnuk]. Marija [córka Miloševićiów, ur. 1965] bohatersko każdą noc spędzała w Košavie [TV Košava to założona w 1998 roku przez Mariję Milošević telewizja o zasięgu ogólnokrajowym – pasmo dostępne było przez kilka godzin dziennie, nadawało głównie południowoamerykańskie opery mydlane i działało do 2000 roku; siedzibą Košavy był wieżowiec Ušće], na szczycie budynku Ušće w Nowym Belgradzie, choć wiedziała, że będzie to jeden z pierwszych celów nalotów. Przeciwstawiała się w ten sposób wojnie i straszliwej niesprawiedliwości. Nocami ją prosiliśmy, jej tata i ja, żeby opuściła to miejsce. Odpowiadała, że zostanie tam sama i do końca. Myślałam sobie – nikt nie ma takiej córki. Wiedziałam, że jest odważna, ale nie wiedziałam, że do tego stopnia. Opuściła budynek Ušcia dopiero, kiedy wszyscy go opuścili i kiedy nie było już możliwe w nim przebywać. Wyszła z niego jako ostatnia.

I wtedy to oskarżenie brytyjskiego ministra. Hak, który był kłamstwem i niesprawiedliwością. Napisałam mu list otwarty i wytłumaczyłam, gdzie są moje dzieci. U nas ten list opublikowały wszystkie media, na świecie również. Dwa dni później rakieta NATO rozniosła całą Košavę. Wszystko, co posiadała Marija przestało istnieć. Wiedziałam, że to represja za ten list. Budynek Ušcia został trafiony tylko w dwóch miejscach – jedna rakieta przeszła przez studio TV Košava, a druga przez wysoki parter. Żadna nie przeszła przez siedzibę SPS-u. Od czasu tego listu mój mały wnuk i jego mama przeprowadzali się coraz częściej, oddalając się coraz bardziej od miasta, coraz bardziej kryjąc się przed oczami możliwych lokatorów. Pomyślałam wówczas, że mój trzymiesięczny wnuk rozpoczął życie od ukrywania się i tułaczki, podobnie jak ja rozpoczęłam swoje w 1942 roku. I mnie tak przenosili i ukrywali przed Gestapo, od kiedy się urodziłam bez przerwy aż do czasu wyzwolenia.

Po tym zdecydowałam, że nigdy więcej nikomu nie dam adresu swoich dzieci, choćby i najlepsze motywy miały wchodzić w grę. A teraz nimi interesują się głównie ci, którzy mają wobec nich złe zamiary – choć nawet oni nie wiedzą dlaczego mają takie złe zamiary.

Rodzina Marka wróciła do kraju. Dlaczego on sam nie wraca?

Marko ma powody, żeby czuć się bardzo zranionym. On wiele zrobił dla Požarevca [Marko od dzieciństwa mieszkał w Požarevcu u dalszej rodziny swojej matki], bardzo kochał to miejsce. [Założona przez niego] Letnia dyskoteka Madonna afirmowała kulturalny i nowoczesny sposób zabawy. Słuchało się tam muzyki współczesnej, a wystrój był bardzo piękny i schludny. W Madonnie sprzedawano najtańszą coca-colę i najdroższe whiskey w Jugosławii. To najdroższe whiskey było sposobem na sprawienie, żeby młodzi nie pili alkoholu, a najtańsza coca-cola była wyrazem jego chęci, żeby tak piękną i nowoczesną dyskotekę uczynić dostępną i dla najbiedniejszych młodych ludzi. Dyskoteka Madonna była wsparciem i kreatorem wielu uroczystych wydarzeń i wielkich spotkań w Požarevcu. Jednym z nich był sylwester 2000 roku na Rynku Miejskim, na który przyszło całe miasto i o którym Požarevc nigdy nie zapomni. To oczywiście były prezenty dla miasta.

Tu również znajdowała się piekarnia, która, podobnie jak dyskoteka, dobrze zarabiała, ale była jednocześnie częścią jego planu podniesienia jakości usług w mieście i kultury estetycznej w ogóle. To było piękne, kulturalne, romantyczne miejsce. W pięknych kolorach, z przyjemną muzyką, kulturalną obsługą i niesztampową ofertą. Jeśli chodzi o Park Bambi, to on wybudowany został razem z firmą Bambi [znana, istniejąca do dziś firma cukiernicza]. Każdy dał po połowie środków. Od Marka wyszła idea, atmosfera, standardy higieniczne i kultura zachowania. W sensie finansowym przedsięwzięcie nie było nastawione na zarobek. Jeśli ktoś z miejskiego wysypiska tworzy najpiękniejsze w kraju miejsce do zabawy dla dzieci (i przy tym w materialnym sensie nie czerpie profitów) i dlatego się go później prześladuje, to taka sytuacja naprawdę wykracza poza wszelkie rozumienie i moralność.

Przedsiębiorstwo Madonna i Marko osobiście pomogli wielu osobom. Tę pomoc Marko widział jako swój obowiązek i nigdy się nią nie chwalił. Publiczne informowanie o udzielanej pomocy byłoby degradujące dla motywów, które nim kierowały. Takie było jego stanowisko i myślę, że miał całkowitą rację. Marko uważał, że jeśli chcesz pomóc, to robisz to z powodu osoby, która potrzebuje pomocy, a nie z powodu autoreklamy czy chwalenia się.

W nocy z 5 na 6 października wszystko, co Marko posiadał i do czego doszedł ogromnym nakładem pracy i entuzjazmem zostało spalone i okradzione. Policja go nie ochroniła. Mieszkańcy milczeli. Marko nie mógł uwierzyć. Żeby jemu, który kochał wszystkich ludzi, który niósł im dobro, często ogrom tego dobra…
[garść szczegółów: zgodnie z dostępnymi informacjami Marko Milošević w okresie trwania reżimu swojego ojca zaangażowany był w zorganizowaną przestępczość – czerpał ogromne korzyści z przemytu, utrzymywał bliskie kontakty z poszukiwanymi przestępcami, którzy bywali częstymi gośćmi wspomnianej Madonny; do realizacji swoich przedsięwzięć wykorzystywał przemoc, zastraszanie i swobodnie korzystał z wpływów wynikających ze swojego pochodzenia; oskarżany jest o kilka napaści, wyłudzeń i zgromadzenie dzięki nielegalnej działalności ok. 500 milionów funtów. Od lat Marko Milošević przebywa w Rosji].

Czego to nie słyszeliśmy.

Mówiło się, że Stambolić został usunięty, ponieważ jego ewentualna kandydatura mogła poważnie zagrozić szansom Pani męża [Ivan Stambolić był w latach 80. prezydentem Socjalistycznej Republiki Serbii i pozostał prominentnym członkiem Komunistycznej Partii Jugosławii; 15 sierpnia 2000 roku Stambolić zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach – dopiero w 2003 roku policja wyjawiła, że na polecenie Miloševicia polityk został pojmany i zamordowany przez oficerów służb specjalnych].

Mówiło się, że mój mąż ma cukrzycę (wiadomym jest, że nie trzyma się diety, również, kiedy przychodzi do słodkości). Mówiło się, że moja Marija wyszła za syna Mitsotakisa (choć on nie ma synów) [mogę jedynie przypuszczać, że mowa o greckim polityku Konstantinosie, jednak on akurat ma syna, który obecnie jest premierem Grecji]. Mówiło się, że Marko na egzaminie u mnie dostał dziesiątkę (choć nigdy niczego nie studiował, skończył szkołę średnią) [Marko nie skończył szkoły średniej, został z niej usunięty]. Mówiło się, że otwieram ogród botaniczny (to prawda, że kocham kwiaty, ale w pierwszej kolejności sztuczne, nie przepadam za jakimikolwiek aktywnościami w przyrodzie).

Słyszeliśmy milion głupot i ja się pytam – dlaczego? Czy to dlatego, że albańscy terroryści dotarli do Vranja; dlatego, że kopalnia w Borze jest od października zamknięta, choć pracowała nawet w czasie drugiej wojny światowej; dlatego, że restrykcje energii elektrycznej stały się częścią codzienności, choć ceny prądu są coraz wyższe; dlatego, że nie wiemy, ilu żołnierzy i policjantów zginęło i ilu Serbów zarżnięto w okolicy Bujanovca… Czy nie wiemy tego wszystkiego, dlatego, że to wszystko jest naprawdę straszne? Żeby uniknąć rozprawiania o tych tematach, to jest uniknąć rozprawiania o odpowiedzialności za stan państwa, prasa liczy drzewa w naszym ogrodzie i sprawdza, ile bułek wypieczono w piekarni Marka i Milicy. Proszę, to jest sens tego „słyszy się”.

A Stambolić nie mógł być ewentualnym kontrkandydatem mojego męża w wyborach prezydenckich. Jego kontrkandydatem we wrześniowych wyborach było NATO.