Press "Enter" to skip to content

Chłopak z Republiki Serbskiej płakał, oglądając film
ROZMOWA Z REŻYSERKĄ JASMILĄ ŽBANIĆ O QUO VADIS, AIDA?* [2021]

Źródło: „Večernji list”
Autor: Branimir Pofuk
Data publikacji wywiadu: 20/02/2021
Przekład: oh (04/2021)
Uwagi w [kwadratowych nawiasach] dodano w tłumaczeniu
SPOILER ALERT: w tekście pojawiają się dwa pytania zdradzające ważne wątki w fabule – zaznaczyłam je na żółto i niech je omija, kto nie chce wiedzieć!

*zdaje się, że w Polsce film dystrybuowany będzie pod tytułem Aida, choć nie wiem dlaczego i po co, a i do tej pory w polskich internetach częściej widać go pod oryginalnym tytułem, więc taki zachowuję w tłumaczeniu

Jasmila Žbanić (ur. 1974. w Sarajewie) – absolwentka Akademii Sztuk Scenicznych w Sarajewie, gdzie studiowała reżyserię teatralną i filmową. Zanim zajęła się realiacją filmów pracowała jako lalkarka w teatrze Bread and Puppet w Vermoncie (USA) oraz jako klaun na warsztatach Lee Delong. Swoje pierwsze filmy Žbanić zaczęła nagrywać w 1997 roku, kiedy założyła stowarzyszenie artystyczne Deblokada. Napisała scenariusz, wyproukowała i wyreżyserowała liczne filmy dokumentalne, krótkomerażowe, prace wideo. Jej pierwszy film długometrażowy, Grbavica, w 2006 roku nagrodzony został Złotym Niedźwiedziem na Berlinale. Quo vadis, Aida? to jej piąty długometrażowy film fabularny, Žbanić jest równiez jego scenarzystką i współproducentką.

Kontekst filmu: wykorzystując historię fikcyjnej bohaterki, film opowiada o masakrze w Srebrenicy, do której doszło 11 lipca 1995 roku. Grana przez Jasnę Đuričić Aida jest miejscową nauczycielką pracującą jako tłumaczka w bazie holenderskich wojsk ONZ w Potočarach pod Srebrenicą. Celem wojsk ONZ było zapewnienie bezpieczeństwa lokalnej ludności atakowanej przez siły Armii Republiki Serbskiej dowodzonej przez gen. Ratka Mladicia. W związku z zaognieniem stuacji w lipcu 1995 roku siły serbskie miały zostać zbombardowane przez samoloty NATO, co jednak powiodło się tylko w ograniczonym stopniu. Sytuacja wymknęła się spod kontroli, ludność cywilna w popłochu uciekła ze Srebrenicy do Potočar – kilkaset osób wpuszczono na teren bazy, tysiące zaś koczowały pod jej ogrodzeniem. Ostatecznie – w kompletnym chaosie i pośród niezdecydowania holenderskich dowódców – Serbowie zaczęli oddzielać mężczyzn z tłumu. Wielu z nich zabito tuż pod ONZ-towską bazą, innych wywożono autobusami, jednocześnie wyłapując tych, którym udało się uciec. Mimo trudnej sytuacji na zewnątrz, holenderskie wojsko usunęło z bazy uciekinierów. Ostatecznie 11 lipca i w kolejnych dniach zabito ponad 8 tys. głównie boszniackich mężczyzn i chłopców, a ich ciała zakopano w masowych grobach rozsianych po okolicy. W Srebrenicy dochodziło również do gwałtów, których  dopuszczali się żołnierze Armii Republiki Serbskiej. Za ludobójstwo w Srebrenicy dożywotnie kary więzienia haski trybunał zasądził gen. Ratkowi Mladiciowi i będącemu wówczas prezydentem Republiki Serbskiej Radovanowi Karadziciowi; mniejszymi wyrokami ukarano innych współwinnych. Sąd w Holandii oraz haski trybunał w osobnych wyrokach wskazały również na winę holenderskiego batalionu, który niedopełnił swoich obowiązków. Serbia dotąd nie uznała Srebrenicy, a tamtejsi politycy nigdy nie mówią o niej w kategoriach ludobójstwa. Dziś Srebrenica znajduje się na terenie Republiki Serbskiej.

Link do dedykowanego wpisu na Fb


 

Najbardziej uznana bośniackohercegowińska reżyserka filmowa, Jasmila Žbanić, jest zasypana obowiązkami, szczególnie tymi związanymi z promocją swojego ostatniego filmu, Quo Vadis, Aida?, który od momentu światowej premiery w Wenecji zdobywa za granicą nagrody i zbiera świetne recenzje, jak choćby tę, która niedawno pojawiła się w „Guardianie” – tygodnik ocenił film na pięć gwiazdek. Z tego powodu nasze spotkanie przekładaliśmy parokrotnie. Aż w końcu 10 lutego pojawiła się sensacyjna wiadomość, że film włączono do wąskiego grona piętnastu obrazów, spośród których pięć nominowanych zostanie do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny.

Wstrząsający dramat oparty na autentycznych wydarzeniach, do których doszło przed, w trakcie i po 11 lipca 1995 roku w Srebrenicy, opowiedziany jest za pośrednictwem fikcyjnej bohaterki, miejscowej nauczycielki Aidy. Jako tłumaczka pracująca w bazie wojskowej holenderskiego batalionu ONZ Aida próbuje uratować życia swoich współmieszkańców i rodaków, wśród których są też jej mąż i synowie.

Już na początku rozmowy, którą odbyliśmy w tym tygodniu za pośrednictwem platformy Zoom, Žbanić opowiedziała mi, że każdego dnia pracuje na dwie zmiany. Od 18.00 do 1.00 udziela wywiadów amerykańskim mediom, a wcześniej przede wszystkim stara się znaleźć sposoby na to, by film dotarł do jak największej grupy odbiorców. Jak powiedziała, w przeciwieństwie do swoich konkurentów, których promocja wspierana jest z funduszy państwowych, Aida od BiH nie dostała w tym celu ani marki.

Pierwszy film fabularny, który zajmuje się zbrodnią w Srebrenicy nie jest państwowym projektem BiH?

Ha ha! Nie, to w ogóle nie jest projekt państwowy. To jest projekt nas, kilkorga ludzi, którzy od początku wierzyliśmy, że ta historia musi zostać opowiedziana. Od Bośni i Hercegowiny za pośrednictwem Fundacji Kinematografii, do której zwróciliśmy się w regularnym trybie o wsparcie finansowania, otrzymaliśmy 5% wartości filmu. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na zorganizowanie koprodukcji, w ramach której każde państwo zapewnia jakąś część budżetu. Wśród koproducentów znalazło się dziewięć krajów – obok Bośni są to Austria, Rumunia, Holandia, Niemcy, Polska, Francja, Norwegia i Turcja. Kiedy tuż przed rozpoczęciem zdjęć wciąż brakowało nam pewnej kwoty, szukaliśmy wszędzie i u każdego, czując przy tym, że tylko nam zależy, by ten film w ogóle powstał. Z wieloma osobami kontaktowaliśmy się osobiście i wiele z nich chciało pomóc, ale to w żadnym wypadku nie był projekt państwowy. Ludziom pracującym na różnych szczeblach władzy w tym państwie nieustannie próbujemy wyjaśnić, co ten film znaczy, co znaczy branża filmowa i kultura w ogóle, ale wśród nich po prostu nie ma tych, którzy by to rozumieli. Począwszy od naszej ministry kultury o kwalifikacjach z obszaru pracy socjalnej, którą HDZ [Chorwacka Wspólnota Demokratyczna, centroprawicowa konserwatywna partia polityczna] usadowiła na ministerialnym stołku i która w zasadzie bardziej szkodzi niż pomaga. Takie jest moje odczucie.

Wsparcie nie pojawiło się niezależnie od powagi tematu i nominacji do Oscara?

Chciałabym być precyzyjna – sytuacja nie jest czarno-biała, mamy pewne wsparcie, ale ono nie jest instytucjonalne. To zawsze my jesteśmy tymi, którzy ciągną ludzi za rękaw. Po tym, kiedy znaleźliśmy się w wąskim gronie filmów, nikt nie zadzwonił z gratulacjami i propozycją wsparcia. Zamiast tego my znowu piszemy, dzwonimy, prosimy. W trakcie samej realizacji filmu, przez trzy lata, byliśmy bardzo uparci i stale obecni w mediach, dzięki czemu ostatecznie zdobyliśmy od BiH wsparcie finansowe w wysokości 12% budżetu. Ale nie mamy poczucia, że ktoś uważał to za istotne. Pisaliśmy do ludzi znajdujących się na różnych szczeblach władzy zaraz po tym, jak Aida została wybrana na Oscarową przedstawicielkę Bośni. W tamtym momencie najważniejszą sprawą było znalezienie funduszy na kampanię promocyjną – ważną szczególnie w obecnej sytuacji, kiedy kina są zamknięte i normalna dystrybucja właściwie nie istnieje. Ale i wtedy zostaliśmy na lodzie. Ostatecznie włożyliśmy w promocję własne pieniądze, ale kampania, którą mogliśmy sami opłacić była śmieszna – kilka reklam, jeden pokaz. Choć może w przypadku filmu tego rodzaju to jest zdrowsze.

Przez wzgląd na unikanie polityzacji?

Kiedy organizowaliśmy premierę w Potočarach, i to tylko z przeznaczeniem dla młodych ludzi z Serbii, Chorwacji i wszystkich części BiH, nie mieliśmy nie tylko ochoty, ale przede wszystkim żadnego obowiązku zapraszać polityków. Wsparło nas mnóstwo ludzi, przychodząc z pomocą w kluczowych momentach, kiedy cały projekt zaczynał się trząść i wszystkim tym ludziom jesteśmy bardzo wdzięczni. Sprawy ułożyły się w ten sposób, że mamy teraz dużo więcej swobody w decydowaniu o przyszłości filmu.

Jak wyglądała ta premiera i jakie były Pani wrażenia o wrażeniach młodej publiczności?

Z powodu pandemii niestety byliśmy w stanie zaprosić tylko sto osób, ale z pomocą kilku organizacji zdołaliśmy zgromadzić młodych ludzi, z którymi po premierze zorganizowaliśmy rozmowę, ponieważ zależało nam, żeby nie rozeszli się zaraz po obejrzeniu filmu. Mnie w sposób szczególny dotknęło to, że pierwszą osobą, która zabrała głos, był chłopak z Republiki Serbskiej, który powiedział, że płakał, oglądając film i że chciałby, żeby jego przyjaciele też go obejrzeli, a szczególnie ci wśród nich, którzy sławią zbrodniarzy wojennych i zbrodnie wojenne. Dla mnie ta reakcja była tak ważna, ponieważ wiem jak bardzo młodzi ludzie są zatruwani informacjami medialnymi, programem szkolnym i wypowiedziami polityków, którzy manipulują faktami i emocjami. Ten chłopak miał około dwudziestu lat. Zatem dwadzieścia lat spędził w takiej zatrutej atmosferze i nie zniszczyła ona tego człowieka i jego możliwości współodczuwania z bohaterką, o której mu szkoła i środowisko mówią, że przynależy do jakichś „innych”, do których nie trzeba niczego czuć. To było dla mnie wyjątkowo ważne, że film zdołał dotknąć kogoś, kogo formatowano tak, by nie można go było dotknąć. Obserwowaliśmy wiele podobnych reakcji, które dają mi nadzieję, że wiele może się zmienić, które pokazały mi moc filmu i jego potencjał burzenia wszystkich barier. Dla mnie to była nagroda za lata trudu i dowód, że wszystko miało sens.

Jak długo trwała praca nad projektem?

W 2014 roku skończyłam swój ostatni film Jeden dzień w Sarajewie, ale już wcześniej wykonaliśmy kawał pracy dokumentacyjnej, a następnie przyszło 5-6 lat pracy skupionej na Srebrenicy.

Czy często zastanawiała się Pani, czy posiada dość chęci, poczucia konieczności i siły na zmierzenie się z takim filmem?

Zdecydowanie. O Srebrenicy rozmyślałam wiele lat i za każdym razem rezygnowałam. Z Damirem [Ibrahimoviciem; mężem i współpracownikiem Žbanić, który był również producentem Aidy], moim mężem, również często o tym rozmawiałam, ale ostatecznie na końcu stwierdzaliśmy zawsze, że nie możemy w to wejść. Dopiero kiedy skończyłam cztery filmy fabularne oraz kilka dokumentalnych i krótkometrażowych, jako reżyserka i jako rzemieślniczka poczułam się gotowa wejść w to wszystko. Wtedy dopiero wiedziałam, co chciałabym z tym tematem zrobić, choć samo robienie i borykanie się ze wszystkimi problemami to już inna kwestia. Nawet w trakcie samego procesu były momenty, kiedy zadawaliśmy sobie pytanie, czy to wszystko jest warte naszego życia i nerwów, szczególnie, kiedy przychodziły oferty pracy z Niemiec i innych krajów, gdzie mogłam pracować komfortowo, bez łamania się i głowienia się nad tym, jak jutro opłacę rachunki. Ostatecznie jednak projektu nie pozwoliło nam porzucić poczucie, że tę historię należy opowiedzieć. Mieliśmy świadomość kondycji i politycznej konstelacji w Europie, w Trumpowskiej Ameryce i wszystko nam mówiło, że ten film to nie tylko nasza bośniacka opowieść, ale coś, co jest generalnie światu potrzebne, coś, o czym musimy rozmawiać. Musimy rozumieć, co się stanie, kiedy w którymś momencie ktoś zacznie relatywizować system, który zawiera w sobie również prawa człowieka, i okręcać go w przeciwnym kierunku. I jak cienka granica dzieli nas od tego.

Co postrzegała Pani jako największy problem w podejściu do tak ciężkiego i ważnego tematu?

Pierwszym największym problemem w pisaniu scenariusza była kwestia wyjaśnienia całej sytuacji w taki sposób, żeby zrozumiał ją ktoś, kto nie znał szczegółów – ponieważ Srebrenica nie wydarzyła się tylko 11 lipca 1995 roku, ale na tę trudną historię składają się wydarzenia 3 lat. Większość producentów, z którymi pracowaliśmy słyszała słowo „Srebrenica”, wiedziała, że wydarzyła się tam jakaś straszna zbrodnia, ale ludzie nie potrafili dokładnie wyjaśnić kto, co i dlaczego.

Drugim problemem było ustalenie jakimi środkami doprowadzić do tego, by ktoś, kto nie pochodzi z regionu i kogo ta historia bezpośrednio nie dotyka, był w stanie identyfikować się z bohaterką. To była ciężka praca. Historia Srebrenicy pełna jest elementów, które są wyjątkowo ciekawe i dramatyczne. Jednym, który mnie szczególnie interesował, było pytanie o to, co właściwie działo się wśród najważniejszych politycznych decydentów, w jaki sposób podejmowali decyzje, z jakimi kłamstwami mieliśmy tu do czynienia, kto z kim był w kontakcie, kto kogo blokował. Myślę, że taka perspektywa również zbudowałaby znakomity film, prawdziwy polityczny thriller. Ale zrozumiałam, że chcę, żeby ludzie naprawdę emocjonalnie przeżyli to, co ja przeżywam, kiedy słucham srebrenickich matek.

A jeśli chodzi o produkcję, to tutaj wszystko było trudne. W kraju, w którym mało co się kręci, ciężko jest realizować film wymagający tak skomplikowanej struktury organizacyjnej. Wszystko musieliśmy robić sami, nawet wybierać statystów. A pojawiły się również polityczne blokady. Nie mogliśmy załatwić czołgów czy innych militariów. Zdjęcia skończyliśmy w lipcu, oddaliśmy cały sprzęt, kamery, żeby dopiero we wrześniu – i to tylko dzięki pomocy przyjaciół i przyjaciół przyjaciół, ponieważ instytucje niczego nie chciały nam dać – otrzymać zezwolenie na realizację scen z udziałem czołgów, których udzielono tylko na jeden dzień zdjęciowy. Cały czas obawialiśmy się, żeby przypadkiem tego dnia nie padał deszcz. To były męki. Kiedy [Antun] Vrdoljak poprosił BiH o czołgi, dostał od razu wszystko, co było mu potrzebne, tak samo Kusturica na potrzeby swojego filmu. Ale my nie byliśmy w tej pozycji.

Czy w ogóle próbowaliście zdobyć pozwolenie na kręcenie w Srebrenicy?

Ponieważ często jesteśmy w Srebrenicy z różnymi warsztatami, bardzo dobrze znamy tamtejszą sytuację. Żeby uzyskać pozwolenie na zdjęcia, trzeba znać kogoś z Republiki Serbskiej – kogoś, kto jest tam zarejestrowany i kto mógłby wszystko to zorganizować. Każdy nam mówił, że to jest absolutnie niemożliwe. Burmistrz Srebrenicy jest człowiekiem, który neguje fakt, że w ogóle doszło do zbrodni. Problemem było i to, że w Srebrenicy nie moglibyśmy mieć 500-600 statystów, ponieważ tam nie mieszka dostatecznie wiele osób albo też mieszkają ludzie, którzy nie chcieliby zostać statystami w tym filmie. Poza tym było jeszcze wiele innych technicznych problemów – od zakwaterowania do ubezpieczenia ekipy, która mogłaby tam zostać ukamienowana. Także nigdy nie otrzymaliśmy oficjalnej odmowy, ale wiemy bardzo dobrze, że w istniejącej sytuacji nagrywanie filmu w Srebrenicy nie byłoby możliwe.

Jakie lokalizacje „grały” holenderską bazę w Potočarach?

Do zdjęć we wnętrzach wykorzystaliśmy budynek opuszczonej fabryki w Stolcu, a plenery nagraliśmy na Heliodromie w Mostarze [chodzi o dawną bazę wojskową JNA, w której w czasie wojny w Bośni i Hercegowinie znajdował się okryty bardzo złą sławą chorwacki obóz dla nie-Chorwatów, głównie Boszniaków]…

Na tym niesławnym Heliodromie?

Tak. Nagrywaliśmy w budynku znajdującym się obok tego, w którym umieszczono obóz, mieliśmy zatem sporo statystów, których tam przetrzymywano. Kiedy reżyserowałam scenę wdrapywania się mężczyzn na ciężarówkę i wyjaśniałam statystom jak mają to robić, jeden z nich powiedział, że spędził w obozie pół roku i że nie tak żołnierze prowadzili ich i ładowali na pakę, po czym pokazał mi, jak statyści powinni trzymać ręce i pochylać głowy. Byłam całkowicie zaskoczona i powiedziałam, że oczywiście zrobimy to tak jak pokazał. Heliodrom był w rękach HVO [Hrvatsko vijeće obrane; chorwackie oddziały paramilitarne organizowane w czasie wojny przez HDZ] i w obozie znajdowali się głównie Boszniacy. Ale kręciliśmy też w jednej szkole, w której Boszniacy przetrzymywali Chorwatów. Gdziekolwiek w tym kraju czegoś dotkniesz, trafiasz na ślady zbrodni.

Jasna Đuričić w roli tytułowej Aidy i jej mąż Boris Isaković, który wcielił się w rolę generała Mladicia, są w filmie fantastyczni. Dla mnie jako widza dodatkowego wymiaru ich grze dostarcza fakt, że oboje są serbskimi aktorami. Jak Pani na to patrzy?

Kiedy robię casting, mnie to w ogóle nie interesuje. Terytorium, które mam do dyspozycji i z którego wybieram fantastycznych aktorów wyznacza obszar, na którym mówi się naszym językiem, który uważam za jeden język. Podobnie było w przypadku Zrinki Cvitešić, która grała w moim drugim filmie W drodze nie dlatego, że jest Chorwatką, ale dlatego, że jest fenomenalną aktorką. Jasna Đuričić – za sprawą swojej wrażliwości, twarzy, wieku, aktorskich umiejętności – jest dla mnie jedną jedyną Aidą. W ogóle nie było dla mnie ważne kto skąd pochodzi. Możemy rozmawiać o tym, jak świetnymi ludźmi i profesjonalistami są Jasna i Boris. A kiedy z nimi rozmawiam o tym, jak są odważni – bo naprawdę trzeba odwagi, żeby uczestniczyć w tym filmie – oni mówią, że to nie jest odwaga, ale kwestia profesjonalizmu i że jako artyści wolą robić coś, co jest dla nich wyzwaniem, nowością, czymś innym. To jest dla mnie tylko kolejny dowód ich wielkości.

Jednak z powodu języka do obsadzenia ról holenderskich oficerów i żołnierzy potrzebowała Pani holenderskich aktorów. Jak wyglądało doświadczenie poszukiwania odtwórców tych ról i jakie znaczenie dla nich osobiście miał temat filmu?

Byłam zaskoczona, ponieważ nie wiedziałam, że Srebrenica jest tak wielką traumą dla Holendrów. Od taksówkarzy do recepcjonistów i kelnerów, oni wszyscy wiedzą, czym jest Srebrenica i stale powtarzają, że to ich ogromny wstyd. Aktorzy byli bardzo otwarci na współpracę i naprawdę zależało im na wzięciu udziału w naszym filmie i mówieniu o Srebrenicy w zaproponowany przez nas sposób. Na początku może trochę się obawiali, czy w Bośni ludzie nie będą odnosić się do nich jak do winowajców, ale to szybko minęło. Zarówno holenderska koproducentka, jak i tamtejsza fundacja filmowa, byli szczęśliwi, że mogą wziąć udział w projekcie. W podobny sposób myśleliśmy o Serbii i chcieliśmy, żeby Serbia z nami współpracowała. Uważałam, że to by było bardzo uczciwe. Jednak kiedy za pośrednictwem serbskiej koproducentki złożyliśmy projekt, oni od razu z góry dostali wskazówkę, żeby się w to nie angażować. Nie chcieliśmy robić im problemów, ale myślę, że to wielka szkoda i że została tu stracona wielka szansa na zrobienie kroku naprzód.

Jednym z najbardziej wstrząsających momentów w filmie jest ten, kiedy Aida przychodzi na identyfikację szczątków ekshumowanych z masowych grobów. Jasna Đuričić w jednym z wywiadów powiedziała, że ta scena była improwizowana.

Ponieważ moją pracą dyplomową był film o kobiecie, która podczas identyfikacji szuka dwójki swoich dzieci, wiedziałam jak to się odbywa. Zgodziliśmy się wszyscy, że zainstalujemy scenografię, odpowiednio rozmieścimy kości i ubrania jej synów, a Jasna wejdzie w tę przestrzeń rzeczywiście nie wiedząc, gdzie je umieściliśmy – miała szukać tych śladów tak samo jak inne kobiety, którym podczas takich identyfikacji towarzyszyły dwie przeciwstawne emocje. Z jednej strony chciały znaleźć i w końcu pochować swoich synów, ponieważ wstawanie każdego ranka nie wiedząc, gdzie są kości ich dzieci drenowało z energii i budziło poczucie, że nie zrobiły dość wiele, żeby pochować swoich najbliższych. Z drugiej zaś strony, zawsze istnieje ta iskra nadziei – jeśli ich nie znajdę, może są żywi. Kiedy wszystko zostało przygotowane do zdjęć, nastała taka cisza, jakby tam rzeczywiście leżały ludzkie, a nie plastikowe kości. Jasnie zasugerowaliśmy, żeby po prostu weszła i zaczęła szukać, a my będziemy nagrywać cokolwiek się wydarzy i ona na to przystała. Kiedy scena się skończyła, wszyscy którzy staliśmy za kamerą płakaliśmy. Kiedy próbowaliśmy zrobić jeszcze jedno ujęcie, szybko zrozumieliśmy, że to nie ma sensu i że mamy już dokładnie to, czego potrzebujemy.

Zakładam, że nie przez przypadek miejscem jedynej pokazanej w filmie egzekucji uczyniła Pani kino: w scenie widzimy tylko karabiny wystające z otworów w ścianie dzielącej salę kinową od pomieszczenia z projektorem – i ogień…

Rzeczywiście w pewnych miejscach, na przykład w Pilicy, domy kultury wykorzystywano jako miejsca egzekucji. Czytaliśmy świadectwa ludzi, którzy opowiadali o rzeczach tak strasznych, że w żaden sposób nie moglibyśmy ich umieścić w filmie. A we mnie bardzo silnie została pamięć tego, że miejsca, które stworzono, by ludzi uszlachetniać, by oferować im piękno i radość wspólnego życia, zamieniono w taką perwersję. To wiele mówi o potworności tej zbrodni i o tym, jak bardzo wszystko było zwrócone w kierunku przeciwnym do tego, co ludzkie.

Jak reaguje Pani na uwagi, że zachowanie Serbów w bazie w Potočarach pokazała jako bardziej aroganckie i wulgarne niż było w rzeczywistości, a Holendrów w swoim filmie ukazała jako bardziej empatycznych?

Kiedy stały przed nimi kamery [dokumentalistów], Serbowie rzeczywiście zachowywali się świetnie. Jednak dysponuję opowieściami świadków, którzy twierdzą, że to tylko poza i że Serbowie byli wyjątkowo brutalni, kiedy w pobliżu kamer nie było. Naprawdę każdą z pojawiających się uwag dobrze przemyślałam, na przykład to, że kierowca autobusu na pewno nie płakał, i że Serbowie niczego nie odczuwali. Jednak dwie kobiety same mi powiedziały, że kierowcy płakali. Tak samo z Holendrami. Istnieje pisemne świadectwo jednej kobiety o holenderskim żołnierzu, blond chłopaku w szortach, który stał i płakał. Zupełnie przez przypadek z nim właśnie rozmawiałam w Amsterdamie. Opowiedział mi to samo – że w tym chaosie czuł się całkowicie bezsilny i zagubiony i że po prostu stał i płakał. W tym czasie miał tylko 18 lat.

Czy rozmawiała Pani również z holenderskimi dowódcami?

Kilkakrotnie próbowałam porozmawiać z dowódcą Karremansem [płk Thomas Karremans był dowódcą wojsk Dutchbat wyasygnowanych przez ONZ do zapewnienia bezpieczeństwa w okolicach Srebrenicy] oraz z jego zastępcą [majorem Robertem] Frankenem i prosiłam ich, żeby opowiedzieli nam swoją stronę tej historii. Nie chcieli. Ale rozmawiałam z żołnierzami – tymi, którzy każdego 11 lipca przyjeżdżają do Srebrenicy i tymi, którzy jej nie odwiedzają. Oni są naprawdę wyjątkowo straumatyzowani. Im lepsi ludzie, tym większe ich traumy. Oni, oczywiście, próbują usprawiedliwiać pewne sprawy, ale dla mnie ważne było, żeby usłyszeć ich opowieści. Miałam także możliwość obejrzeć siemiogodzinną niepokazywaną nigdy relację wideo z bazy. Byłam również w kontakcie z Davidem Harlandem, który dla ONZ przeprowadził dochodzenie, rozmawiał ze stronami konfliktu, napisał raport o Srebrenicy. On mi bardzo pomógł, ponieważ posiadał bezpośredni kontakt z Karremansem. W rozmowach z bośniackimi świadkami odniosłam wrażenie, że Karremans kłamał, mówiąc, że przylecą samoloty NATO, kiedy Serbowie wejdą do Srebrenicy. I w pierwszych wersjach scenariusza napisałam scenę, w której on to mówi noc przed 11 lipca. Przy tym jednak dzięki badaniom, a zwłaszcza rozmowie z Harlandem, doszłam do przekonania, że Karremans naprawdę myślał, że nadlecą samoloty i był przekonany, że on i jego żołnierze nie zostaną pozostawieni sami sobie. To było bardzo ważne dla budowania w filmie jego postaci. Gdyby on od początku był zwykłym kłamcą, to dramaturgicznie byłaby to równa linia. Jednak ostatecznie on się w filmie stopniowo zapada i topi. Kiedy skończyliśmy wstępny montaż filmu, zaprosiliśmy Harlanda do Berlina, żeby go zobaczył i on zgodził się ze sposobem, w jaki wszystko pokazaliśmy. Autentyczność była dla nas ważna, dlatego film wyświetliliśmy również Bośniakom, którzy są ekspertami od Srebrenicy.

Holendrzy byli upoważnieni do użycia broni. Czy gdyby to zrobili, mieli szansę ocalić wszystkich tych ludzi?

Myślę, że tak. Istnieje przypadek batalionu kanadyjskiego w Chorwacji, gdzie Kanadyjczycy powiedzieli, że wszyscy uciekinierzy muszą wejść do bazy i nikt z niej nie wyjdzie, póki nie przyjadą po nich samochody i obstawa ONZ. Żeby powiedzieć i zrobić coś takiego, kiedy się stoi przed czołgami, trzeba odwagi, humanitaryzmu i zdecydowania. Karremans żadnej z tych cech nie posiadał i definitywnie nie dorósł do swojej pozycji, która w Srebrenicy była wyjątkowo trudna i niewdzięczna i nie życzyłabym jej najgorszemu wrogowi. To było straszne. Jednak on nie zrobił nic, a myślę, że naprawdę mógł uratować tych ludzi.

Prawdopodobnie sytuacja byłaby inna, gdyby już na początku wszyscy zostali wpuszczeni w obręb bazy?

Wiem, jaką powierzchnię miała baza w Potočarach i wierzę, że wszyscy mogli się w niej zmieścić. Ale Holendrzy podeszli do tego w sposób biurokratyczny i tłumaczyli się tym, że nie mają dość żywności dla takiego tłumu ludzi. Jedna z osób im wtedy powiedziała – nie przyszliśmy do was na kolację, ale żeby ratować skórę. Ale nie uratowali się nawet mężczyźni, którzy byli wewnątrz, ponieważ ostatecznie i ich stamtąd przepędzono.

Co by dla Pani znaczyło, gdyby Aida 15 kwietnia znalazła się wśród filmów nominowanych do Oscara?

Patrzę na to bardzo racjonalnie. Jako reżyserka chcę, żeby film obejrzało jak najwięcej osób, a medialna ekscytacja, która pojawia się wokół Oscarów sprzyja oglądalności i robię wszystko, żeby jej dopomóc. Ale jednocześnie śmieszy mnie trochę, kiedy ludzie gratulują mi wejścia do wąskiego kręgu, ponieważ w tym momencie już nic ode mnie nie zależy. Film jest taki sam z nominacją i bez niej. Widziałam i inne nominowane filmy i są one naprawdę dobre, dlatego nie wiem, co przesądzi. Tu zawsze decydujące są detale.

Czy widziała Pani Darę z Jasenovca [reż. Predrag Antonijević, 2020; film opowiadający o dziewczynce, która trafia do ustaszowskiego obozu śmierci w Jasenovcu; Jasenovac znany był z potwornego okrucieństwa, również wobec dzieci; trafiali tam głównie Serbowie, Romowie, Żydzi i komuniści. Film był serbskim kandydatem do Oscara]?

Nie, chcę obejrzeć film w kinie, kiedy uspokoi się ten medialny cyrk.

Oba filmy są krajowymi kandydatami do Oscara i z tego powodu w Serbii pewne media pokazują Aidę i Darę w kategoriach jakiegoś konkursu czy nawet spisku…

Muszę powiedzieć, że od większości mediów w Serbii uzyskaliśmy wsparcie. Byłam zachwycona tym, z jakim szacunkiem stawiane były pytania w wywiadach. Mediów, o których Pan wspomina jest niewiele i są to media dyrygowane ze strony określonych sił, znanych zresztą z czasu wojny. Mówię o mediach, które na pierwszą rozmowę o naszym filmie zaprosiły Šljivančanina [płk Veselin Šljivančanin był oficerem JNA skazanym przez haski Trybunał za udział w zbrodni w Vukovarze] i Bokana [Dragoslav Bokan, serbski nacjonalista zajmujący się reżyserią, publicystyką, pisaniem], gdzie jeden to osądzony zbrodniarz wojenny, a drugi założyciel Białych Orłów [złożona z kryminalistów organizacja paramilitarna biorąca udział w wojnach na terenie dawnej Jugosławii] i jego ja sama uważam za zbrodniarza wojennego. Zatem dwaj zbrodniarze rozmawiają o naszym filmie. Już przez to jasne jest o jakich mediach mowa i co jest ich celem.

A co do Jasenovca, to tam doszło do ludobójstwa i to jest największa tragedia naszych narodów. Horror Jasenovca jest nieporównywalny z niczym i o tym należy nakręcić nie jeden, ale pięćdziesiąt filmów. Jednak nie widzę żadnego powodu, żeby Darę z Jasenovca i Quo vadis, Aida stawiać w kategoriach jakiegoś konfliktu. Fakt, że po Jasenovcu doszło do Srebrenicy mówi o tym, jak bardzo na tym terenie nie panujemy nad przemocą i zbrodnią. Obawiam się, że służący podżeganiu system tłumaczenia Srebrenicy Jasenovcem nikomu nie pomaga, a szczególnie nie pomaga Serbii, ponieważ spycha ją w przestrzeń kłamstw, z której nie można się wydostać. Jeśli minister policji w publicznej telewizji komentuje negatywną recenzję filmu, jakby tu chodziło o spisek światowy, to jest symptom. Ten sam krytyk „Variety”, który był autorem wspomnianej recenzji, fatalnie ocenił również mój wcześniejszy film, jednak nikt nie patrzył na to jak na spisek przeciwko Bośniakom, zachodnie plany zniszczenia nas czy przejaw konspiracji sił zła. Przeciwnie, po prostu zapytałam samą siebie, czy zrobiłam dobry film – ponieważ z krytykami się czasami zgadzam, a czasami nie. Oczywiście, łatwiej się zgodzić, kiedy nas chwalą, ale większy postęp przynoszą sytuacje zgoła odwrotne.