Źródło: portal Novosti
Autor: Boris Dežulović
Data publikacji tekstu:4/05/2023
Data przekładu: 6/05/2023 oh
Uwagi w [kwadratowych nawiasach] dodałam w tłumaczeniu
Kontekst: w środę 3 maja po godzinie 8.00 czternastoletni uczeń pojawił się w swojej podstawówce w centrum Belgradu z dwoma pistoletami, które zabrał z sejfu ojca i z pomocą których zabił dziewięć osób – w tym ośmiu współuczniów – i ranił kolejnych siedem. Był przygotowany do tej zbrodni, planował ją, w plecaku miał ponadto koktajle mołotowa, których jednak nie użył. Po zbrodni sam zadzwonił na policję. Zbrodnia, z oczywistych powodów, wywołała w Serbii i regionie szok. Dobra szkoła, dobra rodzina, dobry uczeń. Dziewięcioro zmarłych. Ogłoszono kilkudniową żałobę narodową. Dzień po tragedii pod Mladenovcem dwudziestojednolatek zabił osiem osób i ranił czternaście. Przez Belgrad przeszły wielotysięczne marsze ludzi sprzeciwiających się promocji przemocy w mediach oraz przestrzeni publicznej.
Tytuł artykułu Dežulovicia (oryg. Nezapamćeni zločin) to bezpośrednie nawiązanie do określenia, jakiego media w regionie najczęściej używały/używają dla opisania masakry. W dosłownym tłumaczeniu oznacza ona zbrodnię “niepamiętną”, czyli taką, która nie wydarzła się od niepamiętnych czasów.
Boris Dežulović (ur. 1964 w Splicie) jest chorwackim dziennikarzem i pisarzem. Był jednym ze współzałożycieli działającego do 2008 roku kultowego (ekhm) w Chorwacji tygodnia “Feral Tribune”. Stały współpracownik tygodnika “Globus”, gazet “Jutarnji list”, “Slobodna Dalmacija” czy sarajewskiego “Oslobođenja” i lublańskiego “Dnevnika”. Wielokrotnie nagradzany za pracę publicystyczną i pisarską. W Polsce nakładem Sedna ukazała książka Pieprzyć teraz to tysiąc dinarów w przekładzie Magdaleny Wąs.
W środę rano czternastoletni uczeń pojawił się przed szkołą z dwoma pistoletami swojego ojca i trzema magazynkami amunicji, pokłócił się z woźnym, zabił go strzałem w głowę, po czym wdarł się do budynku, wpadł do sali i strzelił nauczycielce historii w brzuch, a następnie w szybkiej serii oddał dwadzieścia strzałów, zabijając siedem dziewczynek i jednego chłopca oraz raniąc kolejną siódemkę dzieci.
Wiadomość o niebywałej zbrodni, mówiąc krótko, nie jest w żaden sposób szokująca, bo rzadko upływa nam tydzień bez informacji prasowych o strzelaninach w jakiejś amerykańskiej szkole. Tyle, że do tej niebywałej zbrodni nie doszło w Stanach Zjednoczonych, ale w Serbii, w Belgradzie, na Vračarze.
Mało co w naszych językach zdewaluowało się równie mocno jak „niebywała zbrodnia”, i kiedy sztokawskie gazety ogłoszą coś „niebywałą zbrodnią”, to najczęściej znaczy, że takiej zbrodni nie bywało od zeszłego miesiąca. Zadźgał całą rodzinę, zabił matkę siekierą, zgwałcił dziewięćdziesięcioletnią staruszkę, kałasznikowem wymordował całą wieś, wepchnął ludzi do piwnicy i podpalił ich żywcem, samolot zbombardował szpital miejski, okrążył miasto i zabił dziesięć tysięcy ludzi: jeśli te zbrodnie z naszych kronik kryminalnych są niebywałe, to nie dlatego, że się one za naszego życia nie wydarzyły, ale dlatego, że ich nie zapamiętaliśmy – i w ten sposób traktujemy jako niebyłe.
Wszystkie te zbrodnie są, mówiąc krótko, niebywałe z jednego prostego powodu – nasz naród słabo pamięta o ich bywaniu.
Ostatecznie „niebywała zbrodnia” tak się zdewaluowała, że jako taką dzisiejsze gazety reklamują każde kolejne zabójstwo kałasznikowem albo zwykły jakiś tam brutalny gwałt zbiorowy. A nasze szalone kultury jeżą się i przeżegnują, jakby nikt nigdy na Bałkanach człowieka z karabinu maszynowego nie zastrzelił albo kobiety z kumplami nie zgwałcił. Naprawdę „szokująca!” i „niepokojąca!” sensacja pojawi się dopiero, kiedy jakiś odważny redaktor zamieści historię o „zbrodni bywałej” – zapamiętanej.
Tym razem jednak wydarzyła się zbrodnia naprawdę niebywała w sztokawskich historiach. Czternastoletni Kosta K., uczeń siódmej klasy, zabił szkolnego woźnego, po czym wpadł do klasy, strzelił do nauczycielki historii i zabił ośmioro uczniów belgradzkiej Szkoły Podstawowej im. Vladislava Ribnikara. Potworna zbrodnia, jedna z tych, o których dotąd czytaliśmy tylko w wiadomościach z szalonego państwa USA – gdzie po dziś dzień dziesiątka martwych w szkole podstawowej to „niebywała zbrodnia” – tym razem wydarzyła się w naszym mieście, w naszej dzielnicy, w naszej starej szkole.
Tym razem to było nasze dziecko.
Co się stało?, pytać będę w kolejnych dniach i miesiącach uczeni socjopatlodzy i antropolodzy subkulturowi praktyk ogólnych, zdezorientowani wobec zupełnie nowego fenomenu prawdziwie niebywałej zbrodni. Czy Serbia ostatecznie stała się Stanami Zjednoczonymi? Czy to w końcu po swoje przyszedł kult siły i przemocy, ikonograficznie generowany turbo-folkiem, trapem i kulturą gamingową – z drogimi samochodami, złotymi łańcuchami, bronią, kurwami i kokainą – dokładnie tak samo jak na dzikim Zachodzie?
„Ewidentny jest kancerogenny i zgubny wpływ internetu, gier wideo i zachodnich wartości. Dla wszystkich jasna jest potrzeba zasadniczego zwrotu i systemowego poszukiwania rozwiązania. Tak, by ta tragedia nie zamieniła się w społecznie akceptowalny model zachowania, jak to się stało w zachodnich społeczeństwach. Odbyliśmy dzisiaj bardzo treściwą i naładowaną emocjami rozmowę z prezydentem Aleksandrem Vučiciem”, powiedział Branko Ružić, jeden z uczonych socjopatologów i antropologów subkulturowych praktyki ogólnej, zatrudniony na stanowisku ministra edukacji Republiki Serbii.
„Społecznie akceptowalny model zachowania”? „Zachodnie wartości”?
Pomińmy już dość niedbale wybrany moment decydowania o „społecznie akceptowalnych” stronach świata – kiedy po wschodniej stronie szaleje mała trzecia wojna światowa i, nawiasem mówiąc, tylko kilka miesięcy po tym, jak w ten sam sposób – wdarłszy się do swojej podstawówki z dwoma pistoletami – dawny uczeń zamordował jedenaścioro uczniów i dwoje nauczycieli w rosyjskim mieście Iżewsk.
Ale czternastoletni morderca z elitarnej szkoły na Vračarze nie pochodził z problematycznej rodziny, nie rekrutował się z szeregów aroganckiej belgradzkiej złotej młodzieży hodowanej na „zachodnich wartościach” i do szkoły przyjeżdżającej żółtymi Lamborghini z gnatem w schowku. Mowa o synu szanowanego belgradzkiego lekarza, introwertycznym dzieciaku i świetnym uczniu, który, jak się dowiedzieliśmy, miał prawie same piątki, chodził na lekcje aktorstwa, uczestniczył w szkolnych mistrzostwach matematycznych i w zeszłym roku brał udział w regionalnej olimpiadzie historycznej. Mowa o „kujonie” i idealnej ofierze przemocy rówieśniczej i szkolnych agresorów, z powodu których, nawisem mówiąc, zmienił w tym roku klasę.
Triggerem stała się ostatecznie jedynka z historii: wściekły z powodu pały wziął dwa pistolety ojca, wpadł do szkoły i strzelił do nauczycielki historii, a potem z zamglonym rozumem ruszył mścić się na szkolnych kolegach i koleżankach, na szkole i na całym świecie.
Poczekajmy zatem na wyniki śledztwa i badań psychiatrycznych nieletniego zabójcy, a teraz trzymajmy się tego, co wiemy: dwóch pistoletów ojca i jedynki z historii.
Jak dowiedzieliśmy się z konferencji prasowej, Kosta dwa pistolety wziął z sejfu, w którym trzymał je ojciec, miłośnik broni zabierający syna czasami na strzelnicę, gdzie uczył młodego posługiwać się bronią. To właśnie, a nie ministrowe gry wideo, wyjaśnia niezwykłą efektywność zabójcy-gówniarza, który z pomocą dwudziestu kul zabił dziewięć i ranił siedem osób. Skąd jednak pistolet w posiadaniu lekarza? I po co mu aż dwa?
Zgodnie z niedawnym badaniem niezależnej organizacji World Population Review, Serbia jest czwartą na świecie siłą pod względem ilości posiadanej przez cywilów broni – znajduje się tuż za niekwestionowanym zwycięzcą, Stanami Zjednoczonymi oraz Jemenem i Nową Kaledonią. Trzydzieści dziewięć egzemplarzy broni palnej na sto osób zapewniło jej pierwsze miejsce w Europie. Matematyka jest prosta i nie trzeba być ministrem, żeby człowiek mógł to sobie policzyć. Ostatni spis powszechny pokazał, że w Serbii żyje pięćdziesiąt jeden procent kobiet i czterdzieści dziewięć procent mężczyzn, z których dwadzieścia procent to dzieci do lat czternastu. To znaczy, że na stu mieszkańców Serbii przypada czterdziestu dziewięciu mężczyzn, a wśród nich dziesięciu chłopców do lat czternastu. Na tych trzydzieści dziewięć długich i krótkich luf zostaje zatem, już liczę, momencik, dokładnie trzydziestu dziewięciu dorosłych mężczyzn i starszych nastolatków.
Krótko mówiąc, już to chyba Państwo zrozumieli, że statystycznie każdy mężczyzna i każdy ojciec w Serbii ma w domu pistolet.
Skąd jednak w Serbii tyle broni, skąd u ojca ten pistolet – albo uzi, albo strzelba, albo kałasznikow – o to zapyta tylko ten, kto miał jedynkę z historii. I, jak brutalnie zobaczyliśmy w środę, weźmie broń z sejfu ojca.
No i w końcu, mały Kosta – to statystycznie nieuzbrojone dziecko do lat czternastu – chodził, jak się dowiedzieliśmy, do prywatnej szkoły aktorstwa. Przynajmniej tam – skoro nie na lekcjach historii, gdzie się o tych rzeczach nie mówi – mógł poznać dramaturgiczny kanon wielkiego Antona Pawłowicza Czechowa: „Jeśli w pierwszym akcie na ścianie wisi strzelba, to w trzecim akcie ona musi wystrzelić. Jeśli nie wystrzeli, nie ma powodu, by wisiała na ścianie”.
I znowu bardzo dosłownie, żeby publiczności było łatwiej zrozumieć, ojcowie w trzecim akcie ściągnęli broń ze ściany, wepchnęli ją czternastoletnim dzieciom w dłonie i nauczyli ich strzelać. Skąd się wzięła ta broń na ścianie, o to już nikt nie pyta, tego nikt nie pamięta. Pierwszy akt w Serbii rozegrał się zbyt dawno.
Zdarzyła się zbrodnia niebywała.