Źródło: “Vreme” (nr 1423)
Autorka: Sonja Ćirić
Data publikacji oryginału: 12/04/2018
Przekład: oh/2019
Uwagi w [kwadratowych nawiasach] dodano w tłumaczeniu
Powiązane teksty na stronie: Zarówno łacinka, jak i cyrylica są alfabetami języka serbskiego (wywiad, 2018)
Ranko Bugarski (ur. 1933) to językoznawca i anglista, profesor emeryt na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu w Belgradzie. Zajmuje się m.in. gramatyką kontrastywną, językoznawstwem ogólnym i stosowanym, socjolingwistyką oraz historią językoznawstwa. Gościnnie wykładał na niemal wszystkich uniwersytetach dawnej Jugosławii i na 24 zagranicznych uniwersytetach (m.in. na Oxfordzie, Sorbonie, Columbii). Opublikował wiele rozpraw z zakresu lingwistyki, w tym 25 książek. Urodził się w Sarajewie, mieszka w Belgradzie.
Link do dedykowanego wpisu na Fb
W okolicach pierwszej rocznicy wydania „Deklaracji o wspólnym języku” zaprezentowana została książka Ranka Bugarskiego zatytułowana Govorite li zajednički? [Czy mówicie wspólnym językiem?], której tematem jest aktualna sytuacja językowa w nowo powstałych państwach z terytorium oddziaływania języka serbsko-chorwackiego / chorwacko-serbskiego. Książka rozpatruje możliwości obniżenia gorączki, która towarzyszyła rozbijaniu Jugosławii i rozszczepianiu języka serbsko-chorwackiego, a wyznawców polityki tożsamości z czterech nowych państw wzywa do podporządkowania się językowej rzeczywistości. Książka powstała z pragnienia, by – podjęta przez większą grupę zaangażowanych osób – wartościowa inicjatywa sformułowana we wspomnianej Deklaracji i w projekcie, który ją poprzedził (Języki i nacjonalizmy), została przedstawiona i utrwalona w formie publikacji. Pozycję wydała Biblioteka XX wieku we współpracy ze Stowarzyszeniem Krokodil i organizacją ZFD Belgrad.
SONJA ĆIRIĆ: Minęły dwa lata od inicjacji projektu Języki i nacjonalizmy i rok od opublikowania Deklaracji o wspólnym języku. Jakie są efekty tych działań?
RANKO BUGARSKI: Projekt i Deklaracja w pewnej mierze rozbudziły opinię publiczną w regionie, wyciągając na światło dzienne coś, czego – jak się okazało – głęboko świadomych jest wielu dzisiejszych użytkowników serbskiego, chorwackiego, bośniackiego lub czarnogórskiego języka. Mam tu na myśli stwierdzenie, że na przekór oficjalnej polityce językowej wymienione języki są w istocie standardowymi odmiany jednego języka – tego, który kiedyś nazywaliśmy serbsko-chorwackim lub chorwacko-serbskim, a który Deklaracja neutralnie nazywa wspólnym językiem. Dowodem na to jest empiryczny fakt, że się użytkownicy wszystkich tych odmian nadal bez jakichkolwiek problemów rozumieją między sobą, pomimo długotrwałej inżynierii językowej mającej na celu rozdzielić wspomniane odmiany. Innymi słowy, ten dokument wskazuje na szerokie (choć często pomijane) poczucie, że istnieje zasadniczy rozłam między rzeczywistością językową i polityką językową oraz wzywa do jego przezwyciężenia lub przynajmniej złagodzenie. To działanie musi być długoterminowe i dokonywać się poprzez szerzenie społecznej świadomości o tym ważnym zagadnieniu.
Wprawdzie „Vreme” pisało o tym w numerach od 1369 do 1374, ale jednak powtórzmy: czym jest wspólny język?
Jest to język, którym się naturalnie i codziennie posługują w mowie i piśmie użytkownicy różnie nazywanych narodowych odmian, gdzie specyfika poszczególnych odmian nie zaburza komunikacji. Taki język w teorii socjolingwistycznej nazywa się policentrycznym językiem standardowym, a znanymi przykładami takiego języka są angielski z brytyjską, amerykańską i innymi odmianami, odmiany języka niemieckiego w Niemczech, Austrii i Szwajcarii, francuskiego we Francji, Quebecu, hiszpańskiego w Europie i Południowej Ameryce itd. W naszym przypadku Deklaracja nie nadaje nazwy temu językowi, ponieważ narodowe lub geograficzne nazwy okazały się problematyczne, ale zakłada, że każdy może nazwać ten język zgodnie z własnym życzeniem, bo ważniejsza od samej nazwy jest świadomość wspólnego środka komunikacji i twórczości.
Pytanie, które postawił Pan w tytule wstępu do publikacji – czy wspólny język może wesprzeć proces pojednania – jest retoryczne, ale jednak zapytam, w jaki sposób język wpływa na kontakty międzyludzkie?
Na to retoryczne pytanie odpowiadam potwierdzeniem. Język nienawiści odegrał ważną rolę w rozpadzie państwa jugosłowiańskiego, zatem jeśli komuś naprawdę zależy na pojednaniu, to można do niego doprowadzić na tej samej, językowej płaszczyźnie, ale z wykorzystaniem zasadniczo odmiennych środków językowych, którymi dysponujemy. Chodzi mianowicie o to, że każdy język ma swój bojowy i pokojowy wariant i w tym sensie wpływać może na stosunki między narodami. Mówiąc metaforycznie, doświadczyliśmy już zbrojnego języka wojny, a teraz musimy wytrwale wykorzystywać potencjał pokojowy tego samego systemu językowego.
Język tworzą ci, który się nim posługują. Wiadomo jednak, że języki bośniacki, czarnogórski, chorwacki i serbski nie pochodzą wcale, że tak powiem, od ludzi, ale zostały narzucone przez polityczną wierchuszkę. Czy polityka narzuca język, którym mówimy?
Polityka nie może nam narzucić języka, którym się posługujemy, ponieważ ten istnieje przed i poza każdą polityką, ale może ona zdecydować o społecznym statusie i oficjalnej nazwie tego języka. A właśnie nazwa jest tym, co w największej mierze dzieli wspomniane języki, ponieważ otwiera pole manipulacji, dając wrażenie, że skoro w obiegu mamy cztery nazwy, to znaczy, że mamy również cztery różne języki. Takie myślenie jest błędem, na który Deklaracja jasno wskazuje.
Co jest zarzucane Deklaracji?
Wiele. W książce, która jest powodem naszej rozmowy umieściłem katalog negatywnych reakcji i opatrzyłem je swoimi komentarzami. Słyszeliśmy opinie, że Deklaracja jest politycznym pamfletem powstałym w celu wskrzeszenia Jugosławii pod wodzą Serbii i z serbsko-chorwackim jako językiem państwowym, że dokument opracowany został przez grupę nieuprawnionych i niekompetentnych uzurpatorów o nieczystych intencjach i działających w służbie obcych interesów, że jest on skierowany przeciwko tamu czy tamtemu narodowi i jego językowi, i mnóstwo podobnych nonsensów. W tych atakach, a do części z nich doszło jeszcze zanim Deklaracja została opublikowana, czyli na oślep, często nie liczono się ze słowami; jej wybitni sygnatariusze byli znieważani, a w Chorwacji ogłoszono ich wręcz zdrajcami narodu i publicznie prześladowano.
Dlaczego ze wszystkich republik dawnej Jugosławii, w których wzajemne porozumienie możliwe jest bez tłumacza, to właśnie władze Chorwacji jako jedyne zareagowały negatywnie na Deklarację?
Dlatego, że chorwackie elity polityczne, kulturalne i narodowe, które swoją władzę i przywileje w największej mierze zawdzięczają zainicjowanemu przez siebie i z sukcesem zakończonemu procesowi rozdzielania jugosłowiańskich narodów i rozbijania ich federacji, są szczególnie wrażliwe na wszystko, co może choćby delikatnie wskazywać na powrót wspólnej przeszłości; dla nich już samo słowo „wspólny” w nieopublikowanej jeszcze Deklaracji działało jak płachta na byka. To idzie mniej więcej tak: ledwieśmy się rozsiedli w naszym własnym państwie („tysiącletni sen”), a już patrz tych przeklętych jugounitarystów, którzy najchętniej by nas znowu zakuli w kajdany jakiejś Serbosławii… Przywódcy polityczni pozostałych trzech krajów, jakikolwiek był ich stosunek do Deklaracji, nie wystąpili z takimi ostrymi oskarżeniami i o tyle mądrzej postąpili. A w samej Chorwacji, i to należy zaznaczyć, większość potępianych sygnatariuszy i ludzi podobnie im myślących zdecydowanie i z odwagą broniło Deklaracji.
Zgodnie z jednym z poglądów, serbski jest prawdziwym językiem, ponieważ jest starszy, a czarnogórski nie, bo jest nowy. Czy istnieje hierarchia między językami?
Pogląd, zgodnie z którym wyłącznie serbski jest językiem, a pozostałe trzy to tylko jego odmiany stanowi fundament serbskiego nacjonalizmu językowego. Wbrew temu stanowisko Deklaracji głosi, że coś takiego z zasady nie jest możliwe w przypadku języków policentrycznych, których odmiany są zgodnie z samą definicją równoprawne w swojej naturze, choć często bardzo się od siebie różnią we wszystkim innym – chronologii powstawania, liczbie użytkowników, prestiżu itd. Choć w zakresie innych cech można tworzyć określone hierarchie, w tym kontekście to nie jest możliwe, zatem bez znaczenia pozostaje argument, że jedna z odmian jest w istocie prawdziwym językiem, dlatego, że powstała wcześniej, a inna jest tylko odmianą tego języka, dlatego, że jest młodsza. Odmiany języków światowych, które wcześniej wymieniłem, jakkolwiek by się między sobą nie różniły w pewnych parametrach, mają zasadniczą cechę wspólną: są odmianami angielskiego, niemieckiego, francuskiego czy hiszpańskiego i żadna z nich nie jest „ucieleśnieniem” tego języka. Ta zasada aplikuje się i do przypadku, o którym Pani wspomniała, niezależnie o tym, co kto myśli o tożsamości języka czarnogórskiego.
Niedawno Deklarację podpisał również Noam Chomsky, amerykański językoznawca i filozof, a między dziesięcioma tysiącami jej sygnatariuszy są lingwiści z Wielkiej Brytanii, USA, Niemiec, Austrii, Holandii, Polski, Grecji, Australii i innych krajów. Co nam to mówi o Deklaracji?
Na przekór krytyce ze strony kręgów politycznych i pojedynczych akademików zbliżonych do tych kręgów, początkowo Deklarację swoimi podpisami wsparli liczni przedstawiciele naukowych, kulturalnych i artystycznych elit różnych narodowości ze wszystkich czterech państw, a następnie dołączyły do nich tysiące sygnatariuszy z regionu i diaspory oraz innych krajów świata. Jak Pani wspomniała, ta robiąca wrażenie liczba sygnatariuszy obejmuje też wybitnych językoznawców z różnych stron. Trzeba przy tym mieć na uwadze, że Deklaracja jako apel skierowany do władz politycznych i opinii publicznej regionu została opublikowana tylko w języku, który nazywamy wspólnym, a jednak doczekała się spontanicznego wsparcia ze strony zagranicznych lingwistów, którzy ten język rozumieją. Krótko mówiąc, łatwo jest wyobrazić sobie jaki byłby odzew międzynarodowy, gdybyśmy opublikowali dokument w internecie w wersji anglojęzycznej. Wszystko to w przekonywający sposób świadczy nie tylko o społecznej aktualności Deklaracji, ale i o czysto lingwistycznej wartości tego dokumentu.
W książce opublikowano również trzeci dodatek do Pańskiego spisu 1060 złożeń [mowa o „slivenicach” będących rodzajem językowych zbitek, derywatów; sam termin „slivenica” stworzył Bugarski], który przynosi 355 nowych, zanotowanych w ostatnich dwóch latach. O czym świadczy ten wzrost w porównaniu do poprzedniego okresu?
Świadczy o rosnącej w słowotwórstwie popularności kontaminacji powstających z połączenia dwóch słów lub ich części, które jeszcze przed kilkoma dekadami niemal nie występowały w naszym języku, a obecnie w pewnych rejestrach i stylach mnożą się z wielką prędkością. To już jest całkiem normalne, że się pewne elementy aktualnie omawianych spraw nazywa za pomocą kontaminacji. I tak na przykład chorwacka pani prezydent z powodu rozpętania afery z serbskimi czekoladkami przekazywanymi chorwackim dzieciom w mediach społecznościowych natychmiast przemianowana została na Czekolindę [oryg. Čokolinda; kontaminacja jest połączeniem imienia Kolindy Grabar-Kitarović i wyrazu „čokolada”], podczas gdy w Serbii w tym samym czasie nowo mianowana premier została gejmierką [premier Ana Brnabić jest osobą otwarcie homoseksualną, a kontaminacja stanowi połączenie wyrazów „gej” i „premijerka”], a wściekłość mieszkańców Belgradu z powodu chaotycznego rozkopywania ulic, w tym trasy prowadzącej do stadionu Zvezdy doprowadziła do powstania toponimu Rozkopabakana [oryg. Raskopabakana; kontaminacja jest połączeniem wyrazów „rozkopana” i Marakana, czyli nieoficjalnej nazwy stadionu]. Mowa zatem o afirmacji pewnego medialnie atrakcyjnego procesu słowotwórczego jako wyrazu swobodnego i humorystycznego stosunku do otaczających nas rzeczy i zjawisk.
Między najnowszymi żargonizmami w ostatnim rozdziale książki pojawiają się i takie, które świadczą o wpływie wydarzeń politycznych na język, na przykład „Bakirijada” [od Bakira Izetbegovicia], „Dukljanijada” [od średniowiecznego Księstwa Dukli, oznacza nieistniejące, wymyślone państwo czy nację], „opozicijada” [od słowa opozycja]… Chciałabym poprosić Pana o komentarz.
Żargonizmy sufiksalne tego typu zaliczają się do tego samego wzoru stylistycznego i środowiska psychologicznego, co wspomniane wcześniej złożenia, ale w ich przypadku podobny efekt osiąga się za pomocą innych środków morfologicznych, a ponieważ u nas polityka weszła już niemal we wszystkie pory życia, więc i charakterystyczne przykłady, które Pani podała, zaliczają się do tego świata. Zdecydowanie najczęstsze obecnie rozszerzenie -ijada [polskimi odpowiednikami byłyby sufiksy -ada oraz -iada], bez którego najwyraźniej nie można już dzisiaj żyć, ucieleśnia tę tendencję do wyrażania opcjonalnego, dowcipnego, a nawet szyderczego stosunku do tego, co się nazywa lub komentuje.
Państwo zobowiązuje się chronić język, póki co głównie poprzez agitowanie za ochroną serbskiej cyrylicy. Proszę poradzić, jak, od czego i przed kim należy chronić język?
Dbanie o język, w sensie podejmowania systemowych środków dla jego harmonijnego rozwoju tak, by mógł jak najlepiej spełniać swoje liczne i różnorodne funkcje społeczne, stanowi normalną składową polityki językowej współczesnych państw. Jednak tego typu starania w Serbii – w takiej mierze, w jakiej one występują – prowadzone są pod znakiem, jak sama Pani wspomniała, ochrony języka, co stanowi znaczną różnicę koncepcyjną. Podczas gdy w rozwój wpisana jest dynamika i proces adaptacji, ochrona prowadzi raczej do statycznego podtrzymywania określonego pożądanego stanu tak, by uniknąć grożących zmian. W przypadku języka serbskiego, ochrona zasadniczo oznacza konserwowanie lepszej przeszłości, wyolbrzymianie jego rzekomo zagrożonego dziedzictwa Vukovsko-cyrylicznego [Vuk Karadžić był XIX-wiecznym serbskim myślicielem, pisarzem i reformatorem języka]. Przy takim pojmowaniu na drugi plan schodzą słabości w dzisiejszym funkcjonowaniu języka, że nie wspomnę o konieczności jego odpowiedniego profilowania jako instrumentu nowoczesnego życia w przyszłości. W tym sensie powiedziałbym, że języka należy strzec przed jego najzagorzalszymi strażnikami i umożliwić mu swobodny i kreatywny rozwój, naturalnie w pewnej mierze ukierunkowany, tak, by zapobiec chaosowi. Największym zagrożeniem dla języka serbskiego nie jest jakaś mroczna obca siła w postaci łacinki, anglicyzmów czy internetu, ale tutejsza uporczywa niepiśmienność i niekultura.
W jaki sposób określiłby Pan dominujący model rozumienia kultury w dzisiejszej Serbii, zarówno w odniesieniu do języka, jak i generalnie?
Sądząc po aktualnych programach, akcjach i priorytetach instytucji kultury, obraz jest raczej ponury; oto kilka przykładów. Często krytykowana Strategia rozwoju kultury Republiki Serbskiej na lata 2017-2027, która m.in. mówi o bohaterskim wymiarze serbskiej kultury, zawiera osobny dział poświęcony opiece nad językiem serbskim i cyrylicą, który się praktycznie sprowadza do przepisywania środków ochrony cyrylicy polegających na dyskryminującym i niekonstytucjonalnym dławieniu używania łacinki w sferze publicznej, co jednocześnie stanowi pointę zapowiedzianych zmian w Ustawie o oficjalnym wykorzystaniu języka i alfabetu. A chwalebna przeszłość wyziera z każdego kąta: kiedy oglądamy serial „Nemanjići”, przed przyszłym Muzeum Nemanjiciów w budynku dworca kolejowego, gdzie zapowiedziano wzniesienie pomnika Stefana Nemanji. Cynik mógłby powiedzieć, że jednak pod uwagę bierze się również przyszłość, ponieważ Ministerstwo Kultury zaangażowało się w kampanię na rzecz zwiększenia liczby urodzeń i ogłosiło konkurs na najlepsze slogany, które wzywają do wzięcia się do pracy.
Nieśmiertelna folkowa nuta naszych samozwańczych kaowców znajduje swój wyraz również w przypadku konkursów na wsparcie projektów kulturalnych, gdzie anonimowe komisje Sekretariatu Kultury Belgradu nagradzają projekty fantomowych stowarzyszeń mieszkańców. Niektóre z nich nazywają się „Kto czyta, nie błądzi” i „Bieg do biblioteki” (w odróżnieniu od projektu zdobienia jaj wielkanocnych, te mają choć jakiś związek z książkami), ale znajdziemy też tradycyjno-patriotyczne przedsięwzięcia w stylu „Tak się grało i śpiewało”, „Święty Sava w kwietniu”, „Serbia się rodzi” albo „Serbska elegia”. Z drugiej strony, bez dinara wsparcia trwa serbski PEN Club i Serbskie Towarzystwo Literackie. Do tego populistycznie kroczy się linią najmniejszego oporu. Dużo łatwiej – i taniej – jest lansować werbalne kampanie mające na celu ochronę cyrylicy niż w sposób zaplanowany i trwały pracować nad podniesieniem niedopuszczalnie niskiego poziomu piśmiennictwa (przy użyciu któregokolwiek alfabetu) i kultury językowej; mówić o chwalebnej przeszłości zamiast wyznaczać obiecującą przyszłość; wymyślać hasła i grozić „leniwcom” ultradźwiękami [jest to nawiązanie do słów prezydenta Vučicia, który swego czasu chciał, aby każda kobieta decydująca się na przeprowadzenie zabiegu aborcji musiała najpierw obejrzeć płód na zdjęciach USG] niż zapewniać im przyzwoite warunki do rodzenia i wychowania dzieci; wspierać podejrzanej wartości produkty kultury popularnej niż prowadzić przemyślaną politykę kulturalną. Wspomniane przykłady świadczą o dyletantyzmie, który pod parasolem partyjnych uprawnień rządzi kulturą Belgradu i Serbii.